Trump odkrywa nowego przyjaciela
Prezydent USA patrzy na Chiny i chyba wciąż nie wie, czy rzeczywiście woli się z nimi konfrontować, czy jednak dogadać. Xi nie ułatwia mu decyzji, a skutkiem jest chwiejna polityka USA wobec innych państw – w tym Rosji
Chińska Republika Ludowa jest głównym punktem odniesienia dla polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych – to od dawna nie ulega wątpliwości, więc właśnie przez ten pryzmat warto analizować wszelkie działania Waszyngtonu. Także te podejmowane wobec Bliskiego Wschodu, Rosji czy Europy. Na zasadę „China First” w USA nie wpłynie nawet to, czy dwa główne mocarstwa wybiorą w końcu wojnę, czy kooperację. Najbardziej prawdopodobne jest dziś zresztą to, że przez długie lata będziemy mieć do czynienia z wariantem pośrednim, a więc dynamiczną rywalizacją poniżej progu otwartego starcia zbrojnego, z licznymi konfliktami proxy (czyli zastępczymi), chwilowymi eskalacjami (także werbalnymi) oraz następującymi po nich okresami odprężenia. Te ostatnie bardzo przydadzą się zarówno Pekinowi, jak i Waszyngtonowi – dla celów marketingowych, bo wewnątrz będzie się je przedstawiać jako sukcesy, a przy tym dowody na geniusz i sprawczość wodzów.
Być może z taką sekwencją zdarzeń mamy właśnie teraz do czynienia. Na początek, wkrótce po objęciu władzy, Donald Trump doprowadził relacje amerykańsko-chińskie na skraj otwartej wojny handlowej. Obie strony groziły sobie wzajemnie nawet trzycyfrowymi taryfami, szybko rosły czarne listy firm oraz towarów objętych kontrolą eksportu, a analitycy ścigali się w ogłaszaniu pesymistycznych prognoz dotyczących wpływu tej sytuacji na globalną gospodarkę. W maju zaczęła się jednak stopniowa deeskalacja – bez wątpienia wymuszona po stronie amerykańskiej przez kręgi biznesowe, a po chińskiej – przez co bardziej przytomnych działaczy partyjnych, którzy zdają sobie sprawę z potrzeb ekonomicznych i społecznych Państwa Środka.
