opinia
Co dalej z rozszerzeniem Unii Europejskiej
Negocjacje akcesyjne z Mołdawią ruszyły w czerwcu 2024 r. Na zdjęciu prezydent Maia Sandu (w środku) oraz przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Cósta i szefowa KE Ursula von der Leyen
Mieszkańcy Mołdawii w październikowych wyborach parlamentarnych wyraźnie opowiedzieli się za europejskim kierunkiem rozwoju swojego kraju. I to pomimo rosyjskich operacji hybrydowych, które miały zakłócić przebieg głosowania. Ten wynik to coś więcej niż tylko chwilowy polityczny zwrot – to potwierdzenie rosnącego poparcia społecznego dla europejskiego modelu demokracji i gospodarki. Droga Kiszyniowa do Unii Europejskiej pozostaje jednak długa i wyboista, a tego, czego dziś najbardziej brakuje, to jasnego sygnału, kiedy kraje prowadzące negocjacje akcesyjne mogłyby realnie stać się członkami wspólnoty.
Dwa lata temu w słoweńskim mieście Bled ówczesny przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel wskazał rok 2030 jako możliwy horyzont rozszerzenia UE. Od tego czasu niewiele się jednak wydarzyło. Dlatego Europa musi dziś potwierdzić swoją ambicję, by do końca dekady przyjąć do swojego grona przynajmniej część państw Bałkanów Zachodnich, a także Mołdawię czy Ukrainę. Bo jeśli społeczeństwa tych krajów poczują, że ich europejskie marzenie zamienia się w polityczną iluzję, jeśli zrozumieją, że mogą pozostać na zawsze gdzieś pomiędzy, to rozczarowanie może przerodzić się w zwrot ku Moskwie. A tego scenariusza Europa powinna za wszelką cenę uniknąć. Gruzja niech stanowi tu najcięższy dowód unaoczniający, że jeżeli Unia nie inwestuje wystarczająco dużo w relacje z krajami aspirującymi do Wspólnoty, to kraje te mogą bardzo szybko zacząć dryfować w kierunku Wschodu.
