Nie upadła. Pełza
Ukraińska gospodarka po niemal czterech latach wojny jest wycieńczona, ale… rośnie
Pracownicy DTEK naprawiający elektrociepłownię zniszczoną podczas rosyjskiego ataku jesienią 2024 r.
Przed rosyjską inwazją Ukraina miała tylko jedną dużą rafinerię ropy – działający od 1966 r. zakład w Krzemieńczuku. 4 tys. pracowników wypracowywało w nim ponad 90 proc. zapotrzebowania kraju na paliwo. Dziś rafineria jest w zgliszczach. Rosjanie zniszczyli ją już w kwietniu 2022 r., zaś kolejne ataki uniemożliwiają jej odbudowę. Bezpośrednie straty szacuje się na 405 mln dol. (według Kyiv School of Economics), ale pośrednie są znacznie większe: zniszczenie rafinerii obniżyło potencjał obronny kraju i wymusiło na Ukrainie zwiększenie zależności od zagranicznych partnerów.
Los tego zakładu to historia wojennej Ukrainy. Rosjanie poturbowali ją do tego stopnia, że bez zagranicznego wsparcia byłaby dzisiaj bankrutem. Ale – i to już także zasługa samych Ukraińców – nie dość, że bankrutem nie jest, to jeszcze… jej gospodarka rośnie. W tym roku PKB powiększy się o ok. 2 proc.
Ogień Mordoru
Orki z tolkienowskiego uniwersum nie znały litości. Wszędzie, gdzie się pojawiły, niosły pożogę, gwałt i zniszczenie. Czy może – w świetle faktów – dziwić, że tak wielu porównuje Rosjan do orków, Kreml do Mordoru, zaś Putina do Saurona?
A fakty są następujące. Narodowy Bank Ukrainy podaje, że spadek PKB w pierwszym roku wojny wyniósł ok. 29 proc., co w przełożeniu na wartości bezwzględne oznacza ubytek aż 40 mld dol. Dla kraju, którego całkowite nominalne PKB wynosiło przed inwazją 200 mld, to strata potężna. Tłumaczyć to można tym, że Ukraina została odcięta od terytorium, które wcześniej odpowiadało za wypracowanie ok. 20 proc. PKB, a także tym, że podstawowa infrastruktura – jak rafineria w Krzemieńczuku – jest regularnie niszczona.
