Przeszłość wyobrażona
Współczesna polska wersja nacjonalizmu wydaje się bardziej efektem rozwoju gospodarczego niż frustracji wywołanej jego wyhamowaniem
Widmo krąży po Europie – widmo nacjonalizmu. Marine Le Pen, Alternative für Deutschland, architekci brexitu, Geert Wilders z holenderskiej Partii Wolności, Fidesz na Węgrzech, a na rodzimym podwórku Konfederacja (a także, w coraz większym stopniu, PiS) – wszyscy odwołują się do toposów związanych z tożsamością narodową. I wszyscy budzą strach liberalnych elit, gdyż to nacjonalizm – wraz z zarzucanym mu na równi populizmem – jest w oczach tychże elit fundamentalnie sprzeczny z dogmatami liberalnej demokracji, najlepszego na świecie systemu, z dominacją którego nastąpić miał koniec historii.
Nie nastąpił. Gwałtowne przyspie szenie procesów globalizacyjnych po upadku komunizmu korelowało z liberalizmem politycznym tylko do pewnego momentu. U progu trzeciej dekady XXI w. stworzone przez globalizację problemy osiągnęły natężenie, wobec którego najlepszy ustrój na świecie okazuje się bezradny. Wzrost postaw określanych jako populistyczne, skrajnie prawicowe czy nacjonalistyczne jest tego skutkiem, a nie przyczyną.
Zarazem postawy te są dalekie od spójności. Stanowią raczej postmodernistyczny konglomerat odwołań do starych toposów, umieszczonych w nowych dekoracjach. Nowa europejska prawica – nazywana skrajną – bazuje w dużej części na emocjach, których wspólnym mianownikiem jest pragnienie powrotu do przeszłości, nie tyle kiedyś realnie istniejącej, ile raczej wyobrażonej. Jak słusznie zauważył Rafał Ziemkiewicz: z nacjonalizmem jest jak z muzyką ludową – wspólnym pojęciem opisuje się lokalne zjawiska bardzo różniące się od siebie. Każdy z europejskich narodów ma własną i odmienną historię. Czy istnieje wspólna europejska geneza nacjonalizmu? Czy ma on uniwersalne cechy?
