Nie leczmy kataru amputacją nosa
Można i warto rozważyć ograniczenia w zakresie udzielania pełnomocnictwa na walne zgromadzenie spółdzielni mieszkaniowej, ale należy to zrobić w sposób głęboko przemyślany
Opublikowany w DGP artykuł Jolanty Szymczyk-Przewoźnej „Koniec z kupowaniem pełnomocnictw na walne zgromadzenia” wymaga komentarza. Nie byłbym przekonany już co do postawionej w tym tekście głównej tezy, jakoby to dzisiaj najpoważniejszym problemem spółdzielni mieszkaniowych była „patologia z udzielaniem pełnomocnictw na walne zgromadzenia” (taką diagnozę postawić miał Parlamentarny Zespół ds. Spółdzielczości Mieszkaniowej). Moim zdaniem jeszcze bardziej paląca jest choćby kwestia nieuregulowanych tytułów prawnych do gruntów, na których znajdują się spółdzielcze nieruchomości, co ma dla wielu członków spółdzielni negatywne i wymierne konsekwencje. Co do samych pełnomocnictw, przypomnijmy najpierw, że udział pełnomocników w walnych zgromadzeniach był odpowiedzią na liczne głosy środowiska spółdzielczego, w tym przede wszystkim samych członków spółdzielni, którzy domagali się wprowadzenia takiej możliwości, słusznie wskazując, że poprzez pozbawienie możliwości głosowania za pośrednictwem pełnomocnika ich prawa są realnie ograniczane (te głosy były następstwem poprzedniej ustawowej zmiany, w której wyniku najwyższym spółdzielczym organem stało się walne zgromadzenie zamiast zebrania przedstawicieli). Czy zatem dzisiaj znowu planujemy powrót do punktu wyjścia?