Epitafium dla Michaiła Siergiejewicza
Z perspektywy lat łatwo ocenić, że strategia Gorbaczowa nie zakładała pokojowego współistnienia ZSRR z zachodnimi demokracjami. Celem było kupienie sobie czasu na modernizację państwa, gospodarki i armii, by odzyskać szanse w globalnym starciu

fot. Darron Cummings/AP/East News
fot. Darron Cummings/AP/East News
Józef Stalin, jaki był - wiadomo. Potem Nikita Chruszczow, o wyglądzie i manierach typowego wuja z wiejskiego wesela. Człowiekowi Zachodu przestawało być zabawnie, gdy uświadamiał sobie, że ów wuj trzyma palec na guziku odpalającym rakiety z głowicami nuklearnymi i może wydać rozkaz, by sowieckie dywizje pancerne zamoczyły gąsienice w kanale La Manche. A człowiek Wschodu rozumiał, że zmarszczenie brwi wuja może zapełnić łagry nową rzeszą zeków, pozbawionych człowieczeństwa i skazanych na powolną śmierć.
To samo dotyczyło bodaj jeszcze bardziej karykaturalnego Leonida Breżniewa. Znany był z tego, że twardo egzekwował doktrynę swojego nazwiska, która odmawiała państwom bloku wschodniego jakiejkolwiek suwerenności względem ZSRR. Pozostały po nim wspomnienie wyjątkowo krzaczastych brwi i dowcipy, w których tłumaczono, dlaczego zwykle przemawia aż do ośmiu mikrofonów (bo cztery wyłapują dźwięk, a czterema gensekowi podaje się tlen, żeby dożył do końca wystąpienia).
Wreszcie krótkie epizody generała Jurija Andropowa, jednego z katów powstania węgierskiego w 1956 r. i wieloletniego szefa KGB (który był na tyle inteligentny i dobrze poinformowany, że zapoczątkował nieśmiałe reformy, ale na tyle stary, chory i uwikłany w system, że mało kto je zauważył, poza gronem zawodowych kremlinologów), oraz bezbarwnego aparatczyka Konstantina Czernienki (jeszcze starszego, też chorego i na dokładkę zajętego głównie zwijaniem reformatorskich inicjatyw poprzednika).


