Pandemia, wojna i walka z inflacją

„Nawigujemy, śledząc gwiazdy na zachmurzonym niebie” – ta wypowiedź Jerome’a Powella, szefa amerykańskiego Systemu Rezerwy Federalnej, podczas niedawnego spotkania w Jackson Hole, dobrze oddaje sytuację, w której przychodzi działać bankom centralnym w coraz bardziej niestabilnych warunkach wymykających się modelom ekonometrycznym
W teorii rola banków centralnych jest stosunkowo prosta – utrzymać inflację na optymalnym dla gospodarki poziomie. Większość ekonomistów uznaje za taki okolice 2 proc., w Polsce ustanowiono cel na poziomie 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. W przypadku zwykłych cykli koniunkturalnych zadaniem banków centralnych jest monitorowanie, kiedy pojawia się zagrożenie wzrostem inflacji, a następnie likwidacja tego zagrożenia przez niewielkie najczęściej podwyżki stóp procentowych. W uproszczeniu – gdy w gospodarce pojawia się dekoniunktura, banki obniżają stopy, by zmniejszyć koszt kredytu, pobudzić biznes do inwestycji i w ten sposób dać impuls rozwojowy całej gospodarce. Tak jest w normalnych czasach. Tyle że takie czasy minęły.
Banki centralne są najsilniejszymi ośrodkami analitycznymi, mają do dyspozycji dane z całej gospodarki, dzięki czemu mogą czasami reagować na występujące w niej zjawiska nawet z pewnym wyprzedzeniem. Czasem jednak cały aparat analityczny jest bezradny, gdy pojawiają się takie kataklizmy, jak epidemia COVID-19 czy wojna. Takich wydarzeń nie sposób przewidzieć, nie sygnalizują ich dane z gospodarki, badania koniunktury czy modele ekonometryczne. A to zdarzenia rujnujące gospodarkę, na które trzeba reagować szybko i stanowczo.




