opinia
Kto uzna izbę, która uzna wybory
Jutro Sąd Najwyższy ma zdecydować, czy ostatnie wybory parlamentarne były ważne. Jeśli chodzi o werdykt, zdecydowana większość naszych rozmówców – zarówno z koalicji rządzącej, jak i z PiS – nie spodziewa się zaskoczeń. Ale problem z decyzją leży gdzie indziej: w gremium, które ma ją podjąć.
Wybory od strony organizacyjnej odbyły się bez zakłóceń, co widać po liczbie protestów. Wpłynęło ich niecałe 1,2 tys., najwięcej od lat, ale niewiele w porównaniu z niemal 600 tys., które wpłynęły w 1995 r. po kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego, gdy kandydat podał nieprawdziwe informacje o swoim wykształceniu, które i tak nie unieważniły wyborów. Obecnie stwierdzonym perturbacjom daleko także do tych po wyborach samorządowych z 2014 r., gdy karta wyborcza w formie książeczki zmyliła część wyborców, czego efektem było zaskakująco wysokie poparcie dla ludowców (komitet znajdował się na pierwszej stronie). Tamte wybory też uznano za ważne. Istotne jest również to, że główny przegrany zeszłorocznych wyborów, czyli PiS, sam postanowił nie zasypywać Sądu Najwyższego protestami, uznając, że gra jest niewarta świeczki. Także koalicji nie było na rękę podnoszenie po wygranych wyborach wątpliwości dotyczących sposobu organizacji głosowania za granicą.



