Leczenie otyłości to inwestycja. Brak reakcji będzie kosztował 100 mld zł rocznie
Niemal co czwarty Polak choruje na otyłość. System ochrony zdrowia przez lata traktował ją jako defekt kosmetyczny, a nie śmiertelne zagrożenie. O tym, dlaczego brak systemowego leczenia otyłości jest tykającą bombą dla finansów publicznych i jak powinna wyglądać kompleksowa opieka nad pacjentem, mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, dziekan Centrum Kształcenia Podyplomowego i dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.

Czy faktycznie przez lata polski system ochrony zdrowia zdawał się nie dostrzegać otyłości jako poważnej jednostki chorobowej?

Tak, i to jest wręcz niewiarygodne, że choroba, której objawy są widoczne na pierwszy rzut oka nawet dla laika, była tak długo ignorowana w oficjalnej sprawozdawczości, chociażby w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Proszę sobie wyobrazić skalę. Co roku prawie 29 mln Polaków odwiedza gabinet lekarza rodzinnego, 17 mln trafia do specjalisty, a 9 mln jest hospitalizowanych. Mimo że statystyki wyraźnie wskazują, że co czwarty z nas choruje na otyłość, a co drugi ma nadwagę, przez lata nie znajdowało to odzwierciedlenia w dokumentacji medycznej. Profesjonaliści medyczni, mimo swojej wiedzy, traktowali otyłość głównie jako defekt kosmetyczny. Porada lekarska najczęściej sprowadzała się do stwierdzenia: Ma pan/pani za dużo kilogramów, proszę coś z tym zrobić, proszę się odchudzić. Tymczasem „odchudzanie” nie jest uznaną metodą leczenia. Otyłość to choroba sklasyfikowana w międzynarodowej klasyfikacji ICD-10 pod kodem E66, o złożonej genezie i poważnych konsekwencjach. Jej prawidłowa diagnostyka nie polega jedynie na zważeniu pacjenta i obliczeniu jego BMI, ale wymaga pogłębionych badań w celu znalezienia przyczyn oraz, co kluczowe, zidentyfikowania powikłań. Nazywamy ją chorobą matką, która może zrodzić nawet 200 innych schorzeń, w tym te, które przedwcześnie odbierają Polakom zdrowie i życie. Niestety, przez lata tej pierwotnej przyczyny po prostu nie zauważaliśmy.




