A zatem można
Musimy opanować chaos prawny i wprowadzić przejrzysty system podatkowy. To podstawowe warunki rozwoju. I jeszcze demografia
„Pańszczyzna i wyzysk chłopów przez panów”, propagandowa ilustracja z 1955 r.
Z Piotrem Korysiem rozmawia Sebastian Stodolak
Czy już na dobre pożegnaliśmy się z pańszczyzną?
Piotr Koryś, historyk gospodarki, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki „Pożegnanie z pańszczyzną”.
Piotr Koryś, historyk gospodarki, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki „Pożegnanie z pańszczyzną”.
Ogólnie rzecz biorąc – tak, choć wciąż można dostrzec jej ślady.
Gdzie?
Na przykład w relacji pracodawca–pracownik. Nie tylko w sektorze prywatnym. Wciąż jest obecna hierarchiczność odzwierciedlająca oczekiwania, jakie właściciel ziemi miał wobec chłopa.
Mimo wszystko to zaskakujące, że 170 lat nie wystarczyło, żeby wykorzenić te popańszczyźniane struktury mentalne.
170 lat? W praktyce znoszenie pańszczyzny był to proces rozciągający się na dekady i sięgający II RP. Nie wystarczyło znieść jej formalnie, trzeba było znieść ją w praktyce. Międzywojenna Polska robiła to, rozwijając system edukacji czy próbując wprowadzić równe traktowanie obywateli wobec prawa. To ostatnie nie było proste ze względu na olbrzymie nierówności majątkowe. Dwadzieścia lat nie wystarczyło jednak na pozbycie się pańszczyzny w całości, a potem przyszły wojna i PRL, który pozwolił się relacjom pańszczyźnianym odradzać.
PRL nie budował egalitaryzmu? To sugeruje w książce „Złoty wiek. Jak Polska została europejskim liderem wzrostu i jaka czeka ją przyszłość” Marcin Piątkowski…
To nie do końca było tak, jak jest tam opisane. Skoncentrujmy się na chłopach, którzy stanowili 30 proc. wszystkich obywateli. W czasach stalinizmu dano im „wspaniałą” szansę na kolektywizację. Ci, których zmuszono, kolektywizowali się, lecz niemal wszyscy opuszczali spółdzielnie jak tylko presja zelżała. Rolnicy, którzy chcieli posiadać własność, wykraczali poza system Polski Ludowej. Ówcześni intelektualiści socjalistyczni uznali to za aberrację, która co prawda samoczynnie zniknie, ale której nie można wspierać. Patrzono na nich jak na ostatnie pozostałości minionego świata, często z bezzasadną wyższością. A to dzięki nim możliwe było zaopatrzenie miast. Istniało wprawdzie państwowe rolnictwo – trzeba przypomnieć, że kolektywizacja rolników i Państwowe Gospodarstwa Rolne to nie to samo. Jednak PGR-y mimo inwestycji nie radziły sobie w konkurencji z indywidualnym rolnictwem, same zresztą bardziej przypominały dawne folwarki niż miejsca sprawiedliwego traktowania pracowników. Podkreślmy, chłopi właściwie przez cały okres PRL-u są traktowani nierówno, gorzej niż inni obywatele.
