Przedsiębiorca znaczy innowator
Kocham dobre życie. Stwierdziłem to dopiero dziesięć lat temu, gdy zdecydowałem się na spokojne prowadzenie stabilnej firmy. Po okresie budowania przedsiębiorstwa rozrastającego się w imponującym tempie, gdy zetknąłem się z przeszkodami, których nie byłem w stanie pokonać, odkryłem, że droga ta szczęścia mi nie dała. A przecież o to mi chodziło: osiągnąć sukces i w rezultacie dobre życie. Zająłem się więc rzetelnym zarządzaniem mojej powstającej z popiołów firmy. Nie zostawałem już codziennie w pracy do późnego wieczora, a jednak dzięki solidnej i skoncentrowanej pracy po kilku już latach firma osiągnęła pewną pozycję na rynku. Dawała mi też godziwe wynagrodzenie za moją rzetelną pracę. Pracę zarządcy. Mimo celowo postawionych granic dla swoich zapędów najwyraźniej mój instynkt przedsiębiorcy wciąż się przebijał. Ta „normalna” praca menedżera nie prowadziła do pełnego spełnienia moich celów: ja chciałem mieć więcej czasu dla siebie i rodziny. Aby to osiągnąć, musiałbym zrezygnować z pracy albo nająć dobrego menedżera, który przejmie moje zadania. Ale firma nie generowała wówczas takich zysków, abym mógł sobie na to pozwolić. Nie było innego wyjścia – musiałem zaryzykować i wprowadzić jakąś innowację, niestandardowe rozwiązanie. Zdecydowałem się na przekazanie wszystkich ważnych funkcji organizacyjnych, w tym też decyzyjnych, moim współpracownikom, ograniczając mój udział w zarządzaniu firmą. To wymagało czasu, bo nie jest możliwe „nauczanie” kogoś zawodu czy funkcji menedżera. Menedżerami ludzie stają się, przejmując na siebie odpowiedzialność, bazując na okazanym im zaufaniu i szacunku właściciela firmy czy przełożonego. Czy była to innowacja? Już Joseph Schumpeter, austriacki ekonomista (1883–1950), rozumiał przez innowacje nie tylko wprowadzenie nowej metody produkcji czy technologii. Także według Petera F. Druckera innowacja nie musi być techniczna, nie musi być nawet czymś materialnym. Celem moim było „tylko” dobre życie, ale nie można było nie zauważyć efektu ubocznego, jakim okazał się znaczny wzrost zaangażowania pracowników, efektywności pracy oraz wzrost zysków firmy. Zaskakujące? Już w wydanej w roku 1912 „Teorii rozwoju gospodarczego” Schumpeter twierdził, że w gospodarce statycznej nie ma miejsca dla zysków: przedsiębiorca uzyska jedynie wynagrodzenie za swoją pracę zarządcy. Zysk jest natomiast nagrodą za ryzyko wprowadzonej zmiany. Po wprowadzeniu tej zmiany moje zadanie w firmie ogranicza się głównie do roli „klimatyzatora”: dbam w firmie o dobrą atmosferę. Rolę zarządców, ale też i innowatorów przejmują moi pracownicy, którzy przez to stają się przedsiębiorcami, nie będąc właścicielami kapitału. W dzisiejszej gospodarce coraz trudniej osiągnąć zyski zadowalające właścicieli kapitału. Menedżerowie próbują wszelkich znanych im środków, ale w stacjonarnej gospodarce niełatwo o innowacyjne produkty jak iPhone czy Facebook, które dały tak wyraźną przewagę nad konkurencją. Zarządzający szukają więc każdej możliwości, aby zaoszczędzić koszty, wycisnąć z organizacji, ale też i pracowników, ostatnie soki, a przez to przynajmniej utrzymać zyski. Niby wszyscy wiedzą, że w epoce samochodów elektrycznych nie ma sensu doskonalenie maszyny parowej, więc dlaczego tak wielu menedżerów trzyma się uparcie nakazowego systemu zarządzania Taylora? On świetnie zdał egzamin w fabrykach Henry‘ego Forda, ale to było przed 100 laty! Nie tylko moje doświadczenie podpowiada, że w epoce pracowników wiedzy największy niewykorzystany potencjał skrywa się w zasobach ludzkich. Tym bardziej cieszy, że koncept WPI (Workplace Innovation), czyli innowacje w miejscu pracy, stał się w ostatnich latach tematem wielu prac naukowych. Promuje on zmiany w kulturze i procesach w miejscu pracy i staje się nie tylko źródłem świadomej refleksji na temat dobrego życia pracowników, lecz także podnosi zaangażowanie i efektywność organizacji.
