Nie wywróżyli
Pandemia COVID-19 miała dogłębnie zmienić społeczeństwo, przeorać stare instytucje, pchnąć rynek – także pracy – na nowe tory. Jak na razie najlepiej widocznym jej efektem jest… inflacja

Niektórzy twierdzą, że Nostradamus przewidział COVID-19. Najczęściej ci sami, którzy twierdzą, że przewidział wszystko. Sama pandemia była zaś prawdziwym festiwalem przepowiedni dla współczesnych Nostradamusów, czyli ekspertów wszelkiej maści. W jej wyniku rządy miały udowodnić, że potrafią coś, czego nie umie rynek, a to raz na zawsze miało zabić neoliberalizm. Z drugiej strony jeszcze silniej miała się jednak rozgrzać globalna rywalizacja potęg, choć jednocześnie niektórzy zapowiadali nową erę globalnego zarządzania. Sam rynek miał się rozczłonkować i wejść w etap regionalizacji łańcuchów dostaw, dodatkowo rozwijając w sobie skłonność do poświęcania części zysków na rzecz stabilności. Ogólnoświatowym standardem miała stać się praca zdalna, dzielnice biurowe miały opustoszeć, a duże miasta stracić na znaczeniu. Zyskać za to mieli prawnicy, którym wróżono kokosy ze spraw rozwodowych i odszkodowań zdrowotnych. 6 mln covidowych zgonów miało być traumą społeczeństwa, a wychowane za maseczką dzieci miały mieć masowo problemy z socjalizacją.
Co z tych przepowiedni się sprawdziło?
Inflacyjna niespodzianka
Na pełną odpowiedź jest za wcześnie, a ocenę utrudnia dodatkowo wojna w Ukrainie. Coś jednak o cywilizacyjnym „long covidzie”, czyli pakiecie długoterminowych skutków pandemii, można już powiedzieć.
Po pierwsze to, że dużo poważniejsze skutki niż sam wirus przyniosły sposoby jego zwalczania, m.in. lockdowny, inne polityki sanitarne, dodruk pieniądza. Od tego ostatniego zacznijmy. Najnowsze odczyty inflacyjne w Polsce wskazują 15,6 proc. (dane GUS za maj 2022 r.) „Putinflacja”? Tylko do pewnego stopnia. Ceny w naszych sklepach nie mogłyby wzrosnąć aż tak bardzo, gdyby nie dwa czysto pandemiczne czynniki. Po pierwsze, w reakcji na odnotowany wtedy spadek popytu i wąskie gardła transportowe związane z lockdownami firmy ograniczyły moce produkcyjne i – jak się teraz okazuje – ich odbudowa w obliczu rosnącego popytu nie jest wcale łatwa ani szybka. Po drugie, swoje robi wspomniany dodruk pieniądza, którym ratowano zamykane odgórnie firmy i tymczasowo bezrobotnych konsumentów.


