Przeciętny wyborca też lubi prosty podział
Idee mają konsekwencje – pisał Richard Weaver. Jest tak np. z ideą podziału sceny politycznej. Choć najstarsze rozróżnienie na lewicę i prawicę wywodzi się jeszcze z okresu rewolucji francuskiej, to i dziś – choć kontestowany przez politologów – podział ten jest nadal chętnie wykorzystywany przez polityków, pozwala bowiem jasno rozróżnić „przyjaciela” od „wroga”.
W Polsce trwa już oficjalna kampania wyborcza, a z nią wiążą się próby prostego tłumaczenia skomplikowanej rzeczywistości politycznej. Dziś każda partia stara się wytłumaczyć potencjalnym zwolennikom, kto jest ich przyjacielem, a kto jest wrogiem. Tak budowana narracja pozwala wyborcom szybko się zorientować w sposobie organizacji polskiej sceny politycznej. Ale czy na pewno? Czy nie jest to przypadkiem tylko próba narzucenia pewnych uproszczonych wizji świata, które mają służyć przede wszystkim interesowi partyjnemu, a nie wyjaśnieniu otaczającej nas rzeczywistości? Świadomy wyborca, obywatel żyjący w demokratycznym państwa prawnym, powinien z pewnym dystansem przyjmować obraz świata kreowany przez partie. Żeby w dniu wyborów mógł podjąć decyzję, powinien mieć świadomość, jak on sam sytuuje się na spektrum poglądów i czy przypadkiem kreowany przez polityków podział na prawicę i lewicę nie jest próbą narzucenia narracji służącej określonej stronie sporu. Nie ma bowiem jednego uniwersalnego podziału na lewicę i prawicę. Czym innym jest lewica dla Polaka, czym innym np. dla Amerykanina. Różne są tradycje, doświadczenia historyczne, kody kulturowe i związane z nimi idee. Co więcej, scena polityczna będzie inaczej rozrysowywana przez zwolenników poszczególnych partii w Polsce. Nie ma więc zgody co do tego, jak spektrum lewica–prawica ma wyglądać. Jest natomiast zgoda, żeby o nim mówić.


