Historią nie rządzi żadne fatum
Czy społeczny ewolucjonizm da się zastąpić alternatywną propozycją? Czy można zdmuchnąć z planszy historyczny determinizm? Albo unieważnić rozważania, czy ludzie są z natury dobrzy, czy też z natury źli?

Całkiem niedawno pisałem na tych łamach o książce „Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat” („Opowiedzmy sobie świat na nowo”, Magazyn DGP z 18 listopada 2022 r.). Marcin Napiórkowski stawia w niej tezę, że w szeroko pojętym obiegu idei istnieją współcześnie dwa główne typy narracji projektujące przyszłość. Nazywa je technooptymizmem i technopesymizmem.
Technooptymizm postuluje wiarę w cywilizacyjny postęp i globalną gospodarkę oraz utrzymuje, że ludzkości wiedzie się wprost doskonale - aktualne problemy w rodzaju zmian klimatycznych zostaną niebawem rozwiązane, ewentualnie odlecimy na inną planetę albo poddamy się pełnej cyborgizacji: porzucimy ciała i przekształcimy naszą świadomość w rzędy zer i jedynek. Technooptymizm trwa w przekonaniu, że żyjemy i będziemy żyć w najlepszym z możliwych światów. I że w historii naszego gatunku nie było żadnej sensownej alternatywy dla takiego stanu rzeczy. Innymi słowy: należy zaakceptować współczesny ład z jego systemem władzy, produkcji i konsumpcji, z jego hierarchicznością i nierównościami. Bo mogło być tylko gorzej. U źródeł technooptymizmu tkwi mit hobbesowski - uproszczona wersja koncepcji angielskiego filozofa Thomasa Hobbesa (1588-1679), zgodnie z którą człowiek odbył długi marsz ku cywilizacji, startując od stanu natury: brutalnej wojny wszystkich ze wszystkimi. Dobrowolny kaganiec norm społecznych i zrzeczenie się przywileju używania przemocy na rzecz suwerena - to wydźwignęło ludzkość z dziczy.


