Rodzicami rządzi strach
W klasie ludowej wybór jest prosty – dziecko trafia do najbliższej szkoły. W przypadku klas wyższych jego przyszłość została już dawno starannie opracowana. Dyskusje o wyborze szkoły prowadzą więc najczęściej rodzice z klasy średniej
Z Piotrem Toczyskim rozmawia Adam Pantak
Obserwuje pan wzrost popularności szkół prywatnych?

Piotr Toczyski, doktor socjologii i psycholog z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
Piotr Toczyski, doktor socjologii i psycholog z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
Tak, z roku na rok trafia do nich coraz więcej i coraz młodszych dzieci. W zależności od zasobności portfela prywatni szoferzy albo sami rodzice zamiast do najbliższej placówki wożą dziecko często na drugi koniec miasta, by tam mogło od pierwszych klas uczyć się francuskiego i gry na fortepianie. Kluczowe jest jednak coś innego – możliwość przebywania wśród swoich – przyszłych decydentów, nowych elit.
Posyłanie dzieci do niepublicznych placówek przyczynia się do pogłębiania społecznych rozwarstwień?
To główny sposób reprodukowania się klas społecznych. Czy tego chcemy, czy nie, jesteśmy podzieleni na klasy. O przynależności do nich decydują rozmaite parametry – najczęściej jest to jednak hierarchia kapitałów: ekonomicznych, społecznych i kulturowych. Dziecko, które trafia do szkoły prywatnej, jest trochę jak niegdyś wychowanek dworskich, oświeconych nauczycieli. Na start dostaje sygnał, że świat stoi przed nim otworem, podsuwa mu się ścieżki rozwoju, pracuje się z nim metodą mentoringu. Na podobne perspektywy zazwyczaj nie ma co liczyć dziecko, które trafia do sztampowej szkoły, zwykłej rejonówki, w której ląduje się na zasadzie losowego przydziału. Oczywiście to właśnie taka szkoła – łącząca w sobie dzieci z bogatych i biednych domów albo dzieci oczytanych rodziców i tych, którzy nie cenią intelektu – byłaby ideałem. Dzieci z różnych środowisk mogłyby wspólnie się wychowywać, wzajemnie rozpoznawać swoje mocne i słabe strony, praktykować dialog społeczny. Niestety to utopia, którą bez skutku próbowano praktykować przez kilka dekad w ramach tzw. rejonówek.

