Ani agent Tusk, ani MAGA Nawrocki
Zarówno konsultacje międzyrządowe w Berlinie, jak i wyjazd prezydenta Karola Nawrockiego na Węgry utrudniają budowanie łatwych definicji na temat polskiej polityki. Wizyta premiera Donalda Tuska w RFN ujawnia wszystkie sprzeczności w polityce Warszawy wobec Niemiec. Atmosferę najlepiej oddaje sformułowanie, którego w nieoficjalnej rozmowie na ten temat użył jeden z członków polskiego rządu. Na pytanie o stan relacji z RFN odpowiedział z rozbrajającą szczerością: „No cóż. Niemcy nie chcą płacić. Jak zwykle”. Nawet gdyby Donald Tusk chciał być tym mitycznym agentem Berlina, byłoby z tym trudno. Niemcy, mimo gróźb (PiS) i próśb (KO), nie zamierzają płacić odszkodowań. Nie chcą też widzieć Polski w formatach rozmów o przyszłości Ukrainy. To nie kto inny, tylko Friedrich Merz (do spółki z Wołodymyrem Zełenskim) stoi za wysadzeniem Tuska z pociągu, którym do Kijowa jechał niemiecki kanclerz, prezydent Francji i premier Wielkiej Brytanii. W E3 nie jest potrzebny polityk, który mógłby upodmiotowić Europę Środkową. Poza tym, o ile dziś Berlin – zapewne autentycznie – obawia się Rosji, zbroi się i szykuje na zagrożenia ze strony Kremla, o tyle po ewentualnym porozumieniu rozejmowym narzuconym Ukrainie przez Waszyngton jako pierwszy wróci do handlu z Władimirem Putinem. Jak pisaliśmy w DGP w sierpniu, jedną z opcji wyjęcia Rosji spod sankcji jest wykup w spółce Nord Stream udziałów przez biznes związany z rodziną Donalda Trumpa. Wówczas pośrednikiem w handlu rosyjskim surowcem stałaby się Ameryka. A Niemcy będą mogli uzupełnić brakujący wolumen gazu dostawami od starej, dobrej Rosji. Dla Polski taki wariant jest złą wiadomością. A przecież handel surowcami to dopiero początek wizji relacji z Rosją, którą proponują USA. Relacji, które będą realizowane z europejskim – jak mawiał klasyk – piwotalnym członkiem, czyli Niemcami. Państwem-mistrzem w nacjonalizowaniu interesu europejskiego i europeizowaniu swoich narodowych problemów.




