Mamy bałagan w papierach
Kluczem są problemy polityczne związane z wyludnianiem. Jesteśmy niechętni, by poznać stan faktyczny, co jest związane z liczeniem głosów w Unii Europejskiej i tym, że siła danego państwa jest bezpośrednio związana z liczbą zamieszkującej je ludności

Z Piotrem Szukalskim rozmawia Paulina Nowosielska

Piotr Szukalski demograf, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, członek Komitetu Prognoz PAN i Komitetu Nauk Demograficznych PAN
Piotr Szukalski demograf, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, członek Komitetu Prognoz PAN i Komitetu Nauk Demograficznych PAN
O tym, że jest nas coraz mniej, już wiedzieliśmy. Teraz dzięki spisowi powszechnemu dowiedzieliśmy się, jakie obszary kraju wyludniają się najbardziej i najszybciej. Jaki rysuje się z tego obraz?
Zaznaczę, że informacje na ten temat płyną też z bieżącej ewidencji. Aczkolwiek teraz widać, że obszary w najgorszej sytuacji demograficznej mają nawet mniej ludności, niż nam się wydawało. Natomiast na obszarach o najlepszej sytuacji ludnościowej spis pokazał, że jest tam lepiej, niż myśleliśmy.
Czyli np. Mazowsze? Pozostaje największym województwem pod względem liczby ludności według spisu z 2021 r. Liczy ponad 5,5 mln mieszkańców - to 14,5 proc. ludności kraju. I w stosunku do poprzedniego spisu odnotowało ono największy przyrost, o ponad 246 tys. osób.
Wyludniają się głównie województwa podlaskie, lubelskie, warmińsko-mazurskie, ale także fragmenty mazowieckiego (dla tego regionu statystyki podbija Warszawa), łódzkie, świętokrzyskie, opolskie. Zrobiłem szacunki na potrzeby własnych analiz. Sprawdziłem, ile osób mieszkało w kraju 31 marca 2021 r. według bieżącej ewidencji ludności. Wziąłem także dane na koniec 2020 r. i z czerwca 2021 r. (bo tylko tak są publikowane dane dla mniejszych jednostek administracyjnych) i wyliczyłem średnią. Chciałem sprawdzić, ile było ludności w okresie, kiedy był prowadzony spis. Okazało się, że w województwach opolskim, podlaskim, świętokrzyskim i warmińsko-mazurskim według spisu mieszka 2-2,5 proc. mniej ludzi, niż wynikałoby z ewidencji, chociażby tej dotyczącej zameldowania. Z kolei w województwach z silnymi stolicami liczba ludności jest nieco większa niż to, co wyszło z narodowego liczenia. I tak np. w Warszawie mieszka o 3,7 proc. więcej ludzi, w Gdańsku - o 3,2 proc., w Poznaniu - o 2,8 proc., w Krakowie - o 2,7 proc. Rekordzistą jest Wrocław, gdzie różnica wyniosła 4,8 proc. W Łodzi, dla odmiany, wyszło o 0,2 proc. mniej mieszkańców. A to i tak lepszy wynik niż średnia dla kraju, gdzie wyliczyłem minus 0,4 proc.


