Rybacy się nie uśmiechają
W Kątach między ludźmi a kormoranami zapanowało zawieszenie broni. Mogłoby tak być i gdzie indziej, gdyby państwo wzięło odpowiedzialność za szkody albo ludzie przestali widzieć tylko zyski i straty. Bo od ptaków nie można wymagać znajomości rachunku ekonomicznego

Podobno Henryk O. (imię i inicjał zmienione) wypłynął z kolegą rybakiem na Jezioro Tonowskie z myślą o okoniach. Podobno połów był udany, a na wyspie na jeziorze przycumowali jedynie po to, by załatwić potrzeby, a nie dlatego, że akurat tam kolonię miały kormorany. Podobno pod drzewami, na których były gniazda, było mnóstwo małych karpi. Takich samych, jakimi kilka dni wcześniej Henryk O. zarybił swój staw hodowlany, inwestując w to kilka tysięcy złotych. Karpiki leżały pod drzewami, bo kormoran to ptak, który nie lubi się schylać po rybę, którą upuści. Podobno na ich widok Henryk O. bardzo się zdenerwował i w tych nerwach parę godzin później wrócił z kolegą na wyspę uzbrojony w długie, metalowe rury, i razem zaczęli strącać gniazda z pisklakami i niewyklutymi jeszcze jajami.
Podobno, bo Henryk O. nie chce o tym rozmawiać. Wiadomo za to, że, jak wyliczyło jedno z towarzystw ochrony przyrody, mężczyźni strącili 110 gniazd, zabili 300 piskląt i rozbili kilkadziesiąt jaj, za co, jak poinformowała prokuratura, grozi im kara do trzech lat więzienia. A jeśli sąd uzna, że działali ze szczególnym okrucieństwem, to nawet pięć.

