Co po merkelizmie, kto po Scholzu
Stawka jest wysoka. Od tego, czy Niemcom uda się wyjść poza dawne schematy, zależy przyszłość i ich, i Europy

Prezydent Republiki Federalnej 17 kwietnia odznaczył Angelę Merkel najwyższym niemieckim odznaczeniem państwowym – Krzyżem Wielkim Specjalnego Wykonania. Wzbudziło to u naszych zachodnich sąsiadów liczne kontrowersje, także w mediach głównego nurtu.
To Merkel – niemal na równi z Gerhardem Schröderem – jest autorką niemieckiej polityki wobec Rosji, która kosztowała Berlin wiele prestiżu i pieniędzy. To Merkel chowała głowę w piasek wobec wyzwań polityki energetycznej, klimatycznej oraz bezpieczeństwa. To Merkel popełniła oczywiste błędy podczas kryzysu migracyjnego w 2015 r. Jej styl uprawiania polityki, pisze komentator spraw niemieckich Krzysztof Serpees, charakteryzował się „raczej gaszeniem wybuchających pożarów niż prawdziwym zarządzaniem, które powinno polegać na dalekowzrocznym planowaniu”. Ale Merkel dała również milionom Niemców poczucie stabilności oraz przewidywalności. Przez większość okresu jej rządów dawało się zaobserwować również wyraźny wzrost soft power Niemiec – w pewnym momencie tamtejsza prasa zaczęła się zastanawiać, czy Berlin stał się już przewodnią siłą Zachodu. Na zewnątrz ironicznie pisano o Merkel jako o „cesarzowej Europy”, w kraju była ukochaną „Mutti” (mamusią).
Najwyższe niemieckie odznaczenie państwowe dla byłej kanclerz to także w pewnym sensie nagroda, którą przyznaje sobie pokolenie polityków, które z nią współrządziło i poniekąd rządzi nadal. Merkel faktycznie była bowiem Mutti niemieckiej polityki, do której z piaskownic partyjnych przepychanek biegły zapłakane dziatki. Pod jej spódnicę schować się mogli prawie wszyscy – trzy z czterech kadencji Merkel były rządami w wielkiej koalicji chadecko


