opinia
Koncert życzeń
Wydawać by się mogło, że w dobie muzycznych serwisów streamingowych format koncertu życzeń został odesłany do lamusa. A jednak znalazł drugie życie w postaci podpisanego w poniedziałek przez premiera Donalda Tuska i prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Porozumienia o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa. Umowa, wpisująca się w serię porozumień przewidzianych na ubiegłorocznym szczycie NATO w Wilnie (ta z Polską jest 21. z kolei i 14. z krajami Unii Europejskiej), miejscami wygląda, jakby była pisana przez publicystów, a nie prawników.
Porozumienie z Polską jest niemal dwukrotnie dłuższe niż pierwsza taka umowa, jaką Ukraina zawarła 12 stycznia z Wielką Brytanią. Jeśli porównywać wersje ukraińskojęzyczne, nasza ma 60,4 tys. znaków, a ta z Londynem – 34,3 tys. To przykład, w którym analiza ilościowa zawodzi. Były już ambasador w Kijowie Bartosz Cichocki na początku roku mówił ukraińskiej sekcji BBC, że zwłoka w negocjacjach z Polską wynika z tego, że proponowane zapewnienia są zbyt mało konkretne, a „w którymś momencie razem z naszymi zachodnimi sojusznikami, z Ukrainą usiądziemy i przeprowadzimy poważną rozmowę o realnych gwarancjach, a nie o deklaracjach”. Cichocki już nie jest ambasadorem – ba! – nie jest nawet pracownikiem resortu dyplomacji (to przyczynek do dyskusji na inny temat, jak RP korzysta z niepowtarzalnych doświadczeń wyróżniających się urzędników), ale uważnie śledzi sprawy ukraińskie i zapewne już wie, że niewiele z tego



