Piosenka to nie skakanka
Przez całe życie estradowe chciałam ludziom coś sensownego powiedzieć. Sprawić, aby podczas tańczenia na parkiecie poczuli, że piosenka ich wzrusza, otula, pomaga im marzyć

Z Reni Jusis rozmawia Konrad Wojciechowski
Znalazłem informację, że jesteś niedoszłą aktorką.
Grałam jedną z głównych ról w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. To był spektakl maturzystów, takie klasowe dzieło z czasów szkolnych na pożegnanie młodości. Muzykę napisał Adam Sztaba, a ja wcieliłam się w dziewczynę, która bardzo chciałaby śpiewać. Bałam się przyznać rodzicom, że rozważam uprawianie tak niepoważnego zawodu, a na scenie mogłam wyartykułować swoje marzenie. No i zostałam piosenkarką. Ale również skończyłam dyrygenturę chóralną, bo nie potrafiłam postawić wszystkiego na jedną kartę.
Nie potrafiłaś czy nie chciałaś się narazić rodzicom i zawieść ich oczekiwań, gdybyś zmarnowała sobie życie zawodowe?
Dla moich rodziców edukacja miała istotne znaczenie. Wówczas obowiązywał określony porządek, w którym ważne były: wykształcenie, praca, rodzina. Nie tylko ja, ale wiele koleżanek w moim wieku mierzyło się z taką presją i usiłowało jej sprostać. Nasi rodzice wcześniej zakładali rodziny i wychowywanie dzieci łączyli z pracą. Przykład szedł z góry. Tak, nie chciałam rozczarować mamy i taty. Rano chodziłam na zajęcia z dyrygentury, a po południu śpiewałam piosenki. Kiedy skończyłam uczelnię i dostałam dyplom, wysłałam go mamie. Więcej tego dyplomu nie widziałam na oczy. Ja te studia zrobiłam dla rodziców. Jednakże dobrze się stało. Dzięki dyplomowi akademii muzycznej producenci traktowali mnie poważnie, po partnersku.

