Polska widziana z pociągu
Nie da się opowiedzieć historii Polski w pierwszej połowie XX wieku bez uwzględnienia roli kolei

Wojna polsko-bolszewicka trwała już ponad rok, ale uważni obserwatorzy mogli dostrzec, że zmierza do końca. Obie strony szukały okazji do wyprowadzenia nokautującego ciosu. Pierwsza chciała zadać go Warszawa.
Ofensywa rozpoczęła się 28 kwietnia 1920 r., a 7 maja dotarła do Kijowa. Armia Czerwona niemal bez walki opuściła miasto. „Już o szóstej rano wkroczyliśmy do tego miasta. Pomimo wczesnej godziny, Bibikowski bulwar, którym szliśmy, przepełniony był tłumem ludzi, witających nas owacyjnie. Kobiety obdarzały nas kwiatami, a ponieważ był to czas kwitnięcia bzów, żołnierze nasi wprost tonęli w powodzi pięknych, liliowych kwiatów” – relacjonował ppor. Mieczysław Lepecki.
Kolejne dni przypominały karnawał. Szybko jednak radość zaczęła ustępować niepewności, lękowi, aż ulicami zawładnął strach. Bolszewicy chcieli odzyskać miasto. 5 czerwca przełamali front. Bojąc się okrążenia, polscy dowódcy podjęli decyzję o wycofaniu wojsk z Kijowa.
Ucieczka w nieznane
Cywile wiedzieli, co oznacza powrót bolszewików: nowe grabieże, gwałty, masowe aresztowania. Ludzie pędem ruszyli na kijowski dworzec kolejowy, który Izaak Babel, rosyjski pisarz i dziennikarz, nazywał najbardziej żałosnym na świecie. „Tymczasowe, drewniane baraki już wiele lat zapaskudzały wjazd do miasta. Na mokrych deskach trzaskały wszy” – pisał w roku 1917. O ileż bardziej przykry musiał być to widok na początku czerwca 1920 r., kiedy tłum przerażonych ludzi walczył o nieliczne miejsca w pociągach. Dostanie się do nich nie było proste.

