Jeszcze się zobaczy. W streamingu
Streaming i pandemia odzwyczaiły widzów od kina, a jeśli ci już przychodzą, to rzadko wybierają polskie filmy. Dlaczego?

Polscy widzowie nie chcą chodzić do kina i oglądać rodzimych produkcji – taką tezę w rozmowie z Krzysztofem Vargą na łamach „Newsweeka” postawił krytyk filmowy Tomasz Raczek. Najbardziej dostało się środowisku – średnio utalentowanym twórcom, którzy kręcą filmy na preferowane przez państwo tematy, co gwarantuje dofinansowanie. Dzieło powstaje, autor zarabia, biznes się kręci, tylko widzowie tego nie kupują – można streścić zarzuty. Czy ta sroga recenzja ma poparcie w liczbach?
Na szczycie kinowych bestsellerów po 1989 r. plasują się polskie filmy historyczne z końca XX w. Mowa o „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmanna, które zgromadziło ponad 7 mln widzów, oraz o „Panu Tadeuszu” Andrzeja Wajdy z ponad sześciomilionową publicznością. Na trzecim miejscu (5,2 mln widzów) jest pozycja współczesna – „Kler” Wojciecha Smarzowskiego z 2018 r. Tuż poza podium znalazło się „Quo Vadis” (4,3 mln widzów). Na rodzimą produkcję natykamy się znów dopiero na 12. pozycji – trzecia część „Listów do M.” sprzed ośmiu lat zwabiła do kin 3 mln widzów.
Jak radzą sobie polskie filmy z 2024 r.? Dopiero 15. miejsce w zestawieniu frekwencji zajmuje „Akademia pana Kleksa” (2,9 mln). Przyzwoicie, ale nie najlepiej, zwłaszcza że to przedstawiciel kina familijnego, oparty na popularnej książce dla dzieci Jana Brzechwy, a przy tym remake bardzo kiedyś popularnej, dwuczęściowej baśni filmowej o tym samym tytule z 1983 r.

