Cień szansy dla Zakaukazia
Ewentualna normalizacja stosunków pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem to zła wiadomość przede wszystkim dla Rosji. W jej interesie leży bowiem region pogrążony w sporach i chaosie

Cały region zyskuje właśnie niespodziewaną szansę na prozachodni zwrot. Być może ostatnią, bo jeśli nie uda się tym razem, to mało prawdopodobne, by obecna koniunktura rychło się powtórzyła. Tworzy ją przede wszystkim słabość Rosji. Przez ostatnie stulecia to jej przewaga nad innymi regionalnymi graczami, zarówno militarna, jak i ekonomiczno-polityczna, zapewniała północnemu mocarstwu panowanie nad górzystym przesmykiem pomiędzy morzami Czarnym i Kaspijskim. Miejscem szczególnym: strefą odwiecznego styku między religiami i cywilizacjami, Wschodem i Zachodem, Północą i Południem.
Panowanie to jest niezwykle istotne dla rosyjskiego poczucia bezpieczeństwa. Każdy, kto od południa sforsowałby skalne ściany Kaukazu, wznoszące się stromo od poziomu morza na ponad 5 km i możliwe do pokonania tylko paroma wąskimi drogami, ma przed sobą już tylko step i otwartą drogę do serca Rosji. Dlatego kolejni carowie, a potem pierwsi sekretarze dokładali starań w celu podporządkowania sobie zarówno drobnych, rozproszonych plemion tubylczych, jak i starych organizmów państwowych tego newralgicznego miejsca. Z czasem doszedł jeszcze jeden istotny motyw: surowce naturalne, zwłaszcza obfite złoża ropy i gazu w basenie Morza Kaspijskiego. A potem kolejny: infrastruktura tranzytowa. Przez Zakaukazie przebiegają bowiem rury, które pozwalają transportować te bogactwa na Zachód – poza kontrolą Rosji. Szlak handlowy ciągnący się wzdłuż południowych stoków Wielkiego Kaukazu działa też oczywiście w drugą stronę, umożliwiając eksport towarów z kierunku zachodniego do Chin.


