A może reset?
Spór jest tak głęboki, że nie da się go rozwiązać konwencjonalnymi metodami. Nawet się nie dziwię, że są stosowane półśrodki czy podejmowane kontrowersyjne decyzje, ale w perspektywie dłuższej niż czteroletnia to nie zadziała

z Andrzejem Seremetem rozmawia Piotr Szymaniak
Szanowny panie, hmm… sędzio? Prokuratorze? Jak się mam do pana zwracać? Przez ponad 20 lat był pan sędzią, ale jest pan prokuratorem w stanie spoczynku. W historii też zapisał się pan jako – jak dotąd jedyny – po 1989 r. prokurator generalny, który nie był jednocześnie ministrem sprawiedliwości. Kim się pan bardziej czuje?
Emerytem (śmiech). Jeśli mielibyśmy już operować tytułami, to jestem prokuratorem generalnym w stanie spoczynku, urzędu sędziego się zrzekłem przed objęciem funkcji PG. Natomiast nie dostrzegałem aż tak wielkiej różnicy pomiędzy tymi dwoma zawodami, oba wymagają po prostu sporej wiedzy prawniczej i poczucia odpowiedzialności za podjęte decyzje. Myślę, że się spełniałem w jednym i drugim, choć drugi raz do tej samej rzeki już bym nie wchodził. Ani w jednym, ani w drugim przypadku. Na szczęście nie muszę.
Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało powrót do rozdzielenia funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, natomiast – przynajmniej według przedstawionych założeń – w nieco zmienionej formule w stosunku do systemu, który obowiązywał w latach 2010–2016. Jedną z głównych różnic jest to, że prokuratorem generalnym mógłby zostać tylko prokurator, a sędzia nie. To recenzja pańskiej pracy?
Trudno mi powiedzieć, jakie motywy kierowały Ministerstwem Sprawiedliwości. Myślę, że to jest efekt wsłuchania się w głosy płynące ze środowiska prokuratorskiego. W czasie mojej sześcioletniej kadencji spotykałem się z takimi poglądami – choć może nie formułowanymi expressis verbis – że byłoby dobrze, gdyby jednak ten urząd sprawował ktoś z obrębu prokuratury. To był wyraz „korporacyjnej solidarności”, którą ja gdzieś tam dostrzegałem.


