Europejskie błędne koło
Stary Kontynent jest pod coraz większą presją – ze strony Rosji, Chin, Donalda Trumpa, ale także problemów wewnętrznych. Niestety, refleksja nad błędami z przeszłości postępuje opornie. Poszukiwanie dróg ucieczki do przodu – jeszcze bardziej

Z polskiej perspektywy jako kluczowe jawi się zagrożenie rosyjskie, ale nie miejmy złudzeń – poza krajami flanki wschodniej i okolic (a i to nie wszystkimi, vide Węgry i Słowacja) dominuje inna optyka. W wielu państwach na pierwszy plan wysuwa się kwestia ewentualnej rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi, ułożenie sobie korzystnych relacji z Chinami i Indiami, niekontrolowana migracja, zwłaszcza z Afryki i Bliskiego Wschodu, a także posiadanie u siebie coraz liczniejszych społeczności muzułmańskich. Głos Polski – czy nawet szerzej, dawnych krajów demokracji ludowej – jest przy tym wciąż słabo słyszalny w przestrzeni publicznej „starego Zachodu”. Niestety, jeśli ktoś tam na serio odnotowuje nasze obawy dotyczące agresywnej polityki rosyjskiej, to zazwyczaj tylko w pakiecie z chwilowo zbieżnymi komunikatami amerykańskimi, niemieckimi, francuskimi lub brytyjskimi. Ewentualnie szwedzkimi czy fińskimi, bo nasi sąsiedzi zza Bałtyku na swoją soft power zapracowali już dawno.
Z tego odmiennego spojrzenia na priorytety polityki bezpieczeństwa wynika powszechna niechęć do wzmacniania jej wspólnotowych instrumentów. Przynajmniej tak długo, jak nie ma gwarancji, że znajdą się one w wyłącznej dyspozycji „naszej i naszych przyjaciół” – a na to akurat się nie zanosi, bo żadna z głównych grup interesów czy koalicji, ani ta akcentująca zagrożenia rosyjskie, ani ta, która jest skłonna je lekceważyć lub instrumentalizować, nie potrafi zdobyć stosownej przewagi nad rywalami.

