Obosieczne cła na stal
Warto wspomóc europejską branżę stalową, ale tak, by przy okazji nie zatopić firm, które potrzebują stali w swojej produkcji

W czasach globalnych napięć i cichego wyścigu zbrojeń każdy liczący się kraj woli zawczasu zadbać o rodzimych producentów stali i aluminium, którzy dostarczają kluczowe surowce dla budowlanki, motoryzacji czy przemysłu zbrojeniowego, żeby w razie czego mieć dostęp do ich produktów. Donald Trump już w swojej pierwszej kadencji wprowadził cła na stal i aluminium w wysokości odpowiednio 25 proc. i 10 proc. W drugiej – najpierw obie stawki zrównał, a następnie podniósł do zawrotnych 50 proc. Zgodę na przejęcie stalowego giganta US Steel przez japoński Nippon Steel obwarował tak szczegółowymi warunkami, jak np. utrzymanie siedziby firmy w obecnym miejscu, a także zapewnił Waszyngtonowi prawo weta względem decyzji spółki, które zagrażałyby interesowi narodowemu.
Lekceważona nieco w ostatnich latach stal stała się przedmiotem uwagi decydentów nie tylko nad Potomakiem. Nad podniesieniem taryf handlowych pracuje również Bruksela. Obecnie działają już cła ochronne w wysokości 25 proc., nakładane tylko na nadwyżkę ponad określony kontyngent. Komisja Europejska chciałaby obniżyć kontyngenty o połowę, a wszystko, co powyżej, oclić na poziomie 50 proc., a więc dokładnie jak za Oceanem. Będzie to kolejny ważny przypadek wprowadzenia rozwiązań protekcjonistycznych przez Unię Europejską, która dotychczas starała się prezentować jako globalne mocarstwo handlowe – którym zresztą nadal jest. Wcześniej UE uruchomiła cła na chińskie pojazdy elektryczne, jednak stawką trzykrotnie mniejszą od Amerykanów. W kontekście stali Bruksela nie chce być już gorsza, co tylko dowodzi rosnącego znaczenia tego materiału.

