Prezydent na Nobla
Do Białego Domu wyniosła go wojowniczość. Ale realizując cele, Theodore Roosevelt potrafił zmienić się w gołąbka pokoju godnego Nagrody Nobla

W tym roku Donald Trump nie doczekał się Pokojowej Nagrody Nobla. Nadal więc nie dołączył do czwórki amerykańskich prezydentów, których nią uhonorowano. Ale to, jak bardzo jej pragnie, sprawia, iż należy się liczyć, że wcześniej czy później zdobędzie wymarzone trofeum. Być może dopiero wówczas, gdy norweski rząd stanie w obliczu karnych stawek celnych nałożonych przez USA oraz embarga na eksport gazu. Jednak istnieją szanse, że użycie drastycznych metod nie będzie konieczne. Przecież niegdyś Theodore Roosevelt sprawił, że Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Hiszpanii, anektowały Hawaje, oderwały Panamę od Kolumbii i umocniły protektorat na całą Ameryką Łacińską. A i tak pokochał go cały świat.
Wojownik z wyboru
„Byłem chorowitym, delikatnym chłopcem, cierpiałem na astmę i często zabierano mnie w podróże, żebym mógł oddychać” – pisał Roosevelt w autobiografii wydanej w 1913 r. „Rzadko chodziłem do szkoły. Nigdy nie chodziłem do szkół publicznych, tak jak później moje własne dzieci” – dodawał. Jak na kogoś, kto przechorował większość dzieciństwa i przebywał pod opieką rodziców, okazał się zaskakująco wojowniczym człowiekiem. Jak sam pisał, bardzo imponował mu ojciec. Siła, sukcesy i to, jak cieszył się życiem Theodore Roosevelt senior, sprawiały, że syn chciał mu dorównać. Pomimo astmy zajął się więc sportem, wybierając boks i zapasy. Potem dorzucił strzelectwo, skupiając się na zajęciach godnych mężczyzny. Po czym przez całe życie udowadniał, iż nim jest. Zupełnie nie pasując do schematu rozpieszczanego dziedzica fortuny. Bogactwo nie było tym, co dawało mu rzeczywiste zadowolenie, uwielbiał walczyć i zwyciężać. W kolejnych etapach swego życia zawsze toczył zmagania wymagające odwagi, połączonej z hartem ducha.

