Apologia bez dogmatów
Unia Europejska wymaga remontu, a nie rozbiórki

To była woda na młyn eurosceptyków. J.D. Vance, wiceprezydent USA, przybył na Stary Kontynent jedynie po to, by nas zganić. – Zagrożenie dla Europy, które mnie martwi, to nie Rosja, to nie Chiny, to nie żaden czynnik zewnętrzny. To zagrożenie wewnętrzne: odwrót od niektórych najbardziej fundamentalnych wartości – grzmiał podczas lutowej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. W końcu krytycy Unii Europejskiej mogli poczuć wsparcie zza oceanu. Marine Le Pen, która nazywa Wspólnotę porażką. Geert Wilders, którego zdaniem UE zabrała nam tożsamość narodową. Nigel Farage, dla którego Unia jest strefą „masowego bezrobocia”.
Odkąd we wrześniu 2024 r. obszerny raport Draghiego wypunktował unijne słabości, krytyka spada na Wspólnotę ze zdwojoną siłą. Robiła zbyt wiele i zbyt ambitnie, niewystarczająco mądrze. Dlatego wdrażanie Zielonego Ładu stanęło pod znakiem zapytania, a przerośnięta legislacja zostanie przetrzebiona w ramach wielkiej deregulacji. Czy to się uda i czy to wystarczy, by Unia odzyskała blask? Wielu wątpi.
Mimo że zachwycanie się UE nie jest w modzie, to jest to właśnie najlepszy czas na apologię tej instytucji. Naprawić można tylko to, do czego wartości ma się przekonanie. Czas więc na uzmysłowienie sobie, że tak – UE to eksperyment, ale jeden z najwspanialszych w historii ludzkości.
Unia pokoju
W 1902 r. amerykański ekonomista John Bates Clark na łamach czasopisma „The Independent” puścił wodze fantazji. Przedstawił wizję świata z 2002 r. Wyjątkowo idylliczną. Wiek XX miał być czasem, w którym „technologia rozkwitła, konflikt między pracą a kapitałem zniknął, a dobrobyt wzrósł, aż slumsy zostały przekształcone w siedziby szczęścia i zdrowia. Tylko handel przekraczał granice, nigdy armie, a w całym długim stuleciu nie było ani jednego wystrzału oddanego w gniewie…”. Łatwo uznać Clarka za naiwniaka. Czy jednak całkiem się mylił? Nie. Jego wizja przecież została w dużej mierze zrealizowana w Europie. Właśnie dzięki UE.

