Na Zachodzie wszystko do zmiany

Z pozoru wynik wyborów w Niemczech nie zaskakuje: będzie kolejna wielka koalicja, podobna do tych, które dominowały za schyłkowej Angeli Merkel. Tak naprawdę, jak w starym powiedzeniu, trzeba by jednak zmienić wszystko, by wszystko pozostało po staremu; czytaj: by rząd dusz zachowały partie głównego nurtu. Ale przyszły kanclerz Friedrich Merz nie ma siły na głębokie reformy.
Owszem, zyskał wymarzoną koalicję z jednym politycznym partnerem. Taką relację obstawiali zresztą i on, i SPD. Przedwyborcze debaty Merza z Olafem Scholzem były niemrawe i pozbawione wyrazu, za to pełne kurtuazji. Wyniki wyborów (28,6 proc. – CDU; 20,8 – AfD; 16,4 – SPD; 11,6 – Zieloni) pokazują jednak, że GroKo, czyli wielka koalicja, nie będzie tak silna, jak to bywało za czasów Merkel. Wtedy tego typu bloki reprezentowały wyraźnie ponad połowę wyborców zarówno w procentach, jak i w liczbie miejsc w Bundestagu. Teraz tylko to, że liberalna FDP nie weszła do parlamentu, podobnie jak lewicowo-populistyczna BSW (Ruch Sahry Wagenknecht), sprawiło, że CDU i SPD mają większość.

