opinia
Z projektem jądrowym stało się coś złego

Orientacyjna suma, bo ona na tym etapie jest dziś potrzebna, to ok. 20 mld dol., czyli kwota sięgająca 90–100 mld zł – deklarował premier Mateusz Morawiecki pod koniec 2022 r., parę tygodni po wyborze przez rząd Westinghouse’a, jako partnera do realizacji polskiej elektrowni na Pomorzu (EJ1). W złożonym niecałe dwa lata później wniosku notyfikacyjnym do Komisji Europejskiej Polska założyła już koszt inwestycji na poziomie 192 mld zł. Inflacja i szczątkowa wiedza o szczegółach projektu spotkały się z błędami w jego prowadzeniu: zabrakło asertywności, a dążenie do szybkich i spektakularnych efektów postawiono ponad negocjacyjną skuteczność. Dziś wiemy coraz więcej o tym, jak ten wzrost kosztów odbije się na przyszłości EJ1.
Nieodrobiona lekcja z Czech
W środowisku związanym z energetyką jądrową sporo mówiło się o tym, że decyzja KE wydana w sprawie pomocy czeskiego rządu na rzecz planowanego nowego bloku elektrowni jądrowej w Dukovanach, będzie dla tego projektu bardzo kłopotliwa. I nic dziwnego. Część warunków nałożonych przez KE będzie w przyszłości dla czeskiej elektrowni obciążeniem. Zgodnie z nimi operator jednostki powinien dostosowywać pracę elektrowni do sytuacji rynkowej. W realiach UE, które wyznaczają ekspansja zależnych od pogody źródeł odnawialnych oraz regulacje dające im priorytet w zakresie dostępu do sieci, grozi to podważeniem ekonomicznej i systemowej racji bytu „atomówek”. A jej istota to dostarczanie stabilnej podstawy miksu energetycznego. Biorąc pod uwagę wysokie koszty budowy, odbieranie takim elektrowniom możliwości pracy „pod sznurek”, czyli z maksymalnym możliwym wykorzystaniem mocy, to cios w rentowność inwestycji w atom. Jeżeli zaś, mimo trudnych warunków, ktoś jednak decyduje się na ich realizację – np. ze względu na bezpieczeństwo energetyczne swojego kr




