Waga podmiotowości Hołowni
Jego działania bywają przedstawiane jako dywersja korzystna dla PiS. Robią to komentatorzy i internetowy lud. Zdecydował się więc zagrać rolę największego antypisowskiego radykała
Kiedy posłowie Polski 2050 zagłosowali przeciw ustawie o Sądzie Najwyższym, inaczej niż pozostałe kluby opozycji, w Sejmie krążyły pogłoski, że poprzedniego wieczoru Szymon Hołownia nie doczekał się spotkania z Donaldem Tuskiem. I można było z tego utkać dwie opowieści. Albo o jakże aroganckim liderze największej partii opozycji unikającym sojusznika, albo o wciąż początkującym polityku, którego bardzo łatwo urazić. Obie narracje pojawiły się na Wiejskiej.
Szukanie wytłumaczenia dla takiego przebiegu głosowania w towarzyskich lapsusach jest zajęciem jałowym. Merytorycznie w tym przypadku rację miał Tusk. Nie była w interesie opozycji walka – wspólnie z posłami Zbigniewa Ziobry – z projektem ustawy mającym otworzyć Polsce drogę do funduszów KPO. Lecz zarazem można zrozumieć motywy Hołowni. Priorytetem dla niego stało się wytłumaczenie, dlaczego nie chce jednej listy opozycji. Jego stanowisko bywa przedstawiane jako dywersja korzystna dla PiS. Robią to komentatorzy i internetowy lud. Hołownia zdecydował się więc zagrać rolę największego antypisowskiego radykała.


