Izrael? Jeszcze tak
Przekonanie, że USA płacą zbyt wysoką cenę za wspieranie Tel Awiwu, nie jest już na amerykańskiej prawicy marginesem

Bezwarunkowe poparcie dla Izraela było dotąd jedną z nielicznych spraw w amerykańskiej polityce, w których panowała ponadpartyjna zgoda. Progresywni demokraci próbowali w ostatnich latach nadkruszyć ten konsensus, potępiając rząd Binjamina Netanjahu za przyspieszenie budowy izraelskich osiedli na Zachodnim Brzegu i systemową dyskryminację Palestyńczyków. Ale i tak przeważnie głosowali za wartymi miliardy dolarów pakietami pomocy wojskowej dla Tel Awiwu. Republikanie nie tylko prezentowali jednolity front, lecz także wraz z rosnącym znaczeniem ewangelikalnych wyborców utwardzali proizraelski kurs. Nawet wyznawcy doktryny America First, którzy najchętniej poluzowaliby sojusze i wyswobodzili USA ze zobowiązań międzynarodowych, dla państwa żydowskiego robili wyjątek. Do czasu, aż brutalna wojna w Strefie Gazy ściągnęła na izraelskie władze oskarżenia o zbrodnie wojenne.
Choć większość konserwatystów nadal uznaje silną więź z Izraelem za fundament polityki zagranicznej, to przekonanie, że Stany Zjednoczone płacą zbyt wysoką cenę za utrzymanie wpływów w niestabilnym regionie, nie jest już na prawicy marginesem. Wielu akolitów Donalda Trumpa, którzy wcześniej widzieli w rządzie Netanjahu naturalnego partnera w walce z radykalnym islamem, dzisiaj otwarcie kwestionuje jego strategię i niewzruszoną lojalność okazywaną mu przez Waszyngton. W medialnym ekosystemie MAGA coraz mocniej wybrzmiewają wątpliwości, czy dostarczanie rakiet i myśliwców Izraelczykom jest niezbędne dla zapewnienia Ameryce bezpieczeństwa i ochrony jej interesów. Zdaniem sceptyków bezwarunkowe wsparcie dla Izraelczyków naraża Stany Zjednoczone na ryzyko ataków odwetowych, a w razie eskalacji grozi wmieszaniem ich w kolejny długotrwały konflikt. Zamiast wydawać pieniądze podatników na cudze wojny, lepiej przeznaczyć je na uszczelnienie granicy i masowe deportacje.

