Wracaj albo zostaniesz tu na lata
Birmański stan Arakan, który kilka lat temu był sceną zbrodni uznawanych dziś za ludobójstwo, znowu stanął w ogniu

Wracajcie, skąd przyszliście: do Bangladeszu. Jeśli tu zostaniecie, wszyscy będziecie skazani na więzienie od 5do 15 lat – usłyszeli Szarif i kilkadziesiąt innych osób, w tym ponad 30 dzieci, w połowie lipca.
Reporter „The New Humanitarian” pisze, że grupa kilka miesięcy wcześniej przybyła z Bangladeszu, z obozów dla uchodźców w Koks Badźar. Tam żyje dziś olbrzymia większość z ok. 900 tys. uchodźców z ludu Rohingja, którzy uciekli przed prześladowaniami w birmańskim stanie Arakan (Rakhine). Największa fala dotarła w latach 2016–2017, gdy represje zmieniły się w ludobójstwo. Ale nawet gdy Tatmadaw, rządowa armia, znalazła się w odwrocie, prześladowania nie ustały. W ciągu kilku ostatnich lat z Birmy (oficjalnie: Mjanmy) uciekły tu kolejne dziesiątki tysięcy ludzi.
Ale przystań w Koks Badźar nigdy nie była azylem. Przypomina raczej obozy, w których od końca lat 40. tkwią w Libanie Palestyńczycy czy niesławne Dadaab – „miasto twardego kamienia” – w którym Kenijczycy od 1992 r. trzymają uciekinierów z Somalii (i kilku innych upadłych państw Afryki). Uchodźcy nie mogą ich opuścić, a jednocześnie strumień pomocy humanitarnej wysycha. Niektórzy, jak Szarif, postanowili zatem powrócić w rodzinne strony. To błąd.
Myślałem, że tu umrę
Szarif wrócił wczesną wiosną i już w marcu został wezwany na lokalny posterunek policji, prowadzony przez Armię Arakanu (Arakha Tatdaw) – rebeliantów, którzy w 2010 r. rzucili wyzwanie birmańskiemu rządowi i od tamtej pory toczą z nim wojnę. Teraz to oni dyktują warunki: wprowadzili zakaz podróżowania w obrębie stanu, rekrutują – przymusowo – młodych bojowników i bojowniczki. I teraz to im nie podobają się muzułmańscy Rohingja.

