Zła chwila
Moment hamiltonowski zbudował potęgę USA. Próba pójścia tą samą drogą przez UE może się okazać porażką

Czy musical o konsolidacji fiskalnej, uwspólnieniu długu publicznego i federalizacji państwa miałby szansę stać się broadwayowskim hitem? Pewny tego był Lin-Manuel Miranda, gdy w 2004 r. przeczytał biografię Alexandra Hamiltona, jednego z ojców założycieli USA. I jako musical zaczął sobie wyobrażać barwne życie człowieka – od osieroconego imigranta po męża stanu ginącego w pojedynku – który skonsolidował USA. Wyobrażenia przekuł na muzykę i libretto. Dziś, 10 lat po premierze, sztuka wciąż jest kasowym przebojem.
Dlaczego o tym piszę? Bo być może Unia Europejska przeżywa właśnie swój moment hamiltonowski – i, niestety, nie jest to dobra nowina.
Finansowanie wolności
Wolność nie jest za darmo (Freedom is not free) – tej prawdy na własnej skórze uczyły się niemal wszystkie narody świata. W tym USA. Wojna o niepodległość tego kraju trwała osiem lat, pochłaniając ok. 25 tys. istnień po stronie amerykańskiej. Dużo, bo w sumie 13 ówczesnych kolonii, które w momencie ogłoszenia niepodległości miały uzyskać status stanów, liczyło w sumie ok. 2,5 mln mieszkańców.
Walka o wolność od Brytyjczyków miała także koszty finansowe. Została w dużej mierze sfinansowana na kredyt, w papierze bez pokrycia i z pomocą europejskich pożyczkodawców. Nowo powstałe państwo było de facto zlepkiem nieprzystających do siebie struktur. Południe – rolnicze, oparte na eksporcie – inaczej patrzyło na podatki niż kupiecka i zadłużona Północ. Część stanów zadłużyła się mocniej w czasie wojny, część mniej. Jedne płaciły żołnierzom w prawie bezwartościowym dolarze kontynentalnym, inne były w stanie ściągać podatki w srebrze. Nie było jednej kasy, jednej waluty i jednego systemu spłaty. Taki system był kruchy i podatny na konflikty, które z czasem mogły go ponownie rozczłonkować.

