Wyprowadzeni z równowagi
Narracje kulturowe celebrujące indywidualne osiągnięcia lub konsumpcję mogą zmniejszyć płodność nawet w społecznościach bogatych w zasoby

Z Ronaldem D. Lee rozmawia Sebastian Stodolak
Co perspektywa ewolucyjna wnosi w rozumienie procesów demograficznych?

Ronald D. Lee, ekonomista i demograf, emerytowany profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley
Ronald D. Lee, ekonomista i demograf, emerytowany profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley
Wpływ ewolucji na płodność ukształtował się dziesiątki tysięcy lat temu. Na tle innych gatunków ludzie wyróżniają się niską płodnością. W tradycyjnych populacjach, tj. wśród łowców zbieraczy, dzietność wynosiła 4–5 dzieci na kobietę.
To mało?
Inne gatunki miewają dziesiątki czy setki potomstwa. To dość łatwo wyjaśnić: dzieci pozostają zależne od dorosłych przez 18–20 lat, czyli znacznie dłużej niż w przypadku innych naczelnych. Ludzkiemu potomstwu trzeba dostarczać duże ilości energii ze względu na rozwój mózgu. Badania współczesnych populacji łowiecko-zbierackich pokazują, że kobieta nie była w stanie samotnie wychowywać wielu dzieci w trudnych warunkach. Dlatego polegano na systemie kooperatywnym, obejmującym nie tylko matki, ale także ojców, dziadków, ciotki, wujków, starsze rodzeństwo, a nawet niespokrewnionych członków grupy, którzy dzielili się jedzeniem i obowiązkami.
„Potrzeba wioski, by wychować dziecko...”
A wówczas plemienia czy stada. System ten skrócił odstępy między kolejnymi ciążami do 3–4 lat. U szympansów lub bonobo sięgają one 5-6 lat, a u orangutanów 8-9 lat. W społeczeństwach łowiecko-zbierackich szczególną rolę w procesie wychowania pełniły babcie, czyli kobiety po menopauzie, które poświęcały pozostałe 15-20 lat życia na pomoc córkom w opiece nad wnukami i poszukiwaniu pożywienia. Taki układ wspierał stabilną płodność mimo intensywnych inwestycji w każde dziecko.

