A niech się zmienia
Stany Zjednoczone uznały, że zmiana klimatu nie jest problemem godnym uwagi. Co na to UE?

Donald Trump nie lubi wiatraków wytwarzających prąd. To oszustwo importowane z Chin, które szpeci krajobraz i, by się rozwijać, wymaga dopłat podatników. To też najdroższa forma energii, a energia przecież powinna być źródłem zarobku, nie strat. Dlatego prezydent nie pozwoli, by nadal budowano je w USA. Europa też powinna pozbyć się tych „brzydkich potworów”, które odbierają mu przyjemność z gry na szkockim polu golfowym. W okolicy widzi ich aż dziewięć. Poza tym są szkodliwe dla środowiska. Szkodzą nawet wielorybom! A że ekolodzy mówią co innego? To nie ekolodzy, a polityczni karierowicze. I jest to oczywiste.
Powyższe to streszczenie uwag, które Trump wygłosił podczas konferencji prasowej z Ursulą von der Leyen w trakcie lipcowej wizyty w Europie. Można by je zignorować jako pełne przeinaczeń i zafałszowań, gdyby nie wypowiadał ich lider najpotężniejszego kraju świata i gdyby nie wpisywały się one w głębokie, wręcz rewolucyjne zmiany w polityce klimatycznej, które jego administracja wprowadza.
Pełny odwrót
To, że w podejściu do polityki klimatycznej USA po powrocie Trumpa do władzy wydarzy się rewolucja, było przesądzone. Już 20 stycznia 2025 r. podpisał on rozporządzenie o wyjściu Ameryki z porozumienia paryskiego, które nakłada na sygnatariuszy konieczność redukcji emisji CO2. Wypowiedzenie będzie skuteczne dopiero od 20 stycznia 2026 r., ale według niektórych ekspertów polityczne efekty wywiera już dzisiaj, osłabiając motywację innych państw do wdrażania postanowień umowy. Bogiem a prawdą jednak nawet zgodna i pełna realizacja tych postanowień zapewne nie miałaby dla średnich temperatur globalnych większego znaczenia – według byłego szefa duńskiego Instytutu Badań Środowiska Naturalnego Bjørna Lomborga spadłyby o ok. 0,05 stopnia Celsjusza względem scenariusza business-as-usual.

