Bez powrotu do przeszłości

Białoruska rewolucja 2020 r. przegrała, ale – jak przy innej okazji tłumaczył jeden z dawnych liderów opozycji – „narodowych powstań się nie zapomina”. Przyspieszony kurs budowy narodu politycznego, jaki Białorusini przeszli w tamte sierpniowe dni, dziesiątki tysięcy z nich doprowadził do więzień albo zmusił do emigracji. Jednocześnie Alaksandr Łukaszenka stracił pole manewru i został doszczętnie zwasalizowany przez Rosję. Naród dojrzał, ale jest o krok od utraty państwa.
Słowa o doświadczeniu narodowego powstania wypowiedział w rozmowie z DGP Andrej Sannikau, który za kandydowanie w wyborach prezydenckich w 2010 r. zapłacił ciężkim więzieniem, a potem zdecydował się na emigrację. 15 lat temu na ulice Mińska pod pały milicji wyszło kilkanaście tysięcy ludzi. Demonstrację rozpędzono, kilkaset osób przeszło przez areszty, Białoruś na kilka lat trafiła na zachodnią czarną listę. Łukaszenka wrócił na salony, gdy nadeszła ku temu okazja: zdystansował się od agresji Rosji na Ukrainę w 2014 r., zajęcia przez nią Krymu i części Zagłębia Donieckiego. Gdy do Mińska na rozmowy prezydentów Rosji Władimira Putina i Ukrainy Petra Poroszenki przyjechali z Francji François Hollande i z Niemiec Angela Merkel, osiągnął życiowy sukces. Sukces, który zachęcił go do podbijania stawki.

