Problemem klimatu nie są tylko negacjoniści
Jeszcze pod koniec zeszłej dekady szczyt klimatyczny byłby jednym z głównych aktualnych wydarzeń. Od 2020 r. kolejne spadające na świat katastrofy odsuwały ambitne plany dekarbonizacji na dalszy plan. Państwa potrzebowały pieniędzy na walkę z pandemią i lockdowny, potem na pokrycie rosnących kosztów związanych z inflacją, kryzys energetyczny spowodowany przez inwazję na Ukrainę, a na Zachodzie dodatkowo na wsparcie Kijowa. Wojna nad Dnieprem okazała się szczególnie bolesnym ciosem i dla polityki klimatycznej, i dla klimatu. Według raportu „Koszty klimatyczne rosyjskiej inwazji” Polskiego Instytutu Ekonomicznego z listopada 2022 r. w pierwszym jej roku dodatkowe emisje dwutlenku węgla w scenariuszu umiarkowanym sięgnęły 212 mln ton, czyli stanowiły ponad połowę rocznego wyniku całej Polski.
Pogłębiające się napięcia międzynarodowe skłoniły państwa do zwiększenia wydatków na zbrojenia. Siłą rzeczy musiały oszczędzać w innych obszarach. Idealnym kandydatem do cięć stała się polityka klimatyczna. Wielomiliardowe wydatki ostatnich lat dotyczyły głównie państw rozwiniętych, którym po prostu brakuje na nie pieniędzy, ale to właśnie one mają największe możliwości redukowania emisji. Obecnie, mniej lub bardziej oficjalnie, kombinują, jak by się od tego nieco wykręcić. Nic więc dziwnego, że na tegorocznym szczycie COP30, który trwa w brazylijskim Belem, nastroje są raczej minorowe, a atmosfera sprzyja desperackiemu nawoływaniu.

