Reperować, zamiast znosić
Trybunał Konstytucyjny nabrałby większej wiarygodności przez pewne ograniczenie swoich kompetencji

Do Macieja Podbielkowskiego, muzealnika i nauczyciela o dość nietypowym hobby – konstytucjonalizm – skreśliłem kilka słów: „Permanentny i nieleczony chaos wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz upadek autorytetu władzy sądowniczej to, jak dla mnie, wizytówki minionego roku. Co zrobić, aby przełożyć wajchę – odbudowywać autorytet i nadać istnieniu TK sens? A nie tylko teatralnie rozkładać ręce, że Trybunał to, że Trybunał tamto... Próbujemy (pluralis oznacza licznych publicystów, aktywistów i ludzi dobrej woli) zadawać te pytanie politykom, ale ci rzadko odpowiadają precyzyjnie. Pomyślałem, że może nauczyciel lepiej wyjaśni nam, co się właściwie stało i co się stać może z Trybunałem. Zatem proponuję rozmowę szkolno-obywatelską”. I porozmawialiśmy.
Z Maciejem Podbielkowskim rozmawia Jan Wróbel

Maciej Podbielkowski, nauczyciel, autor podręcznika do wiedzy o społeczeństwie
Maciej Podbielkowski, nauczyciel, autor podręcznika do wiedzy o społeczeństwie
Rys historyczny...
Z zasady zamula wszystko. Jednak, kiedy sięgniemy do historii USA, to zobaczymy fascynujące zjawisko nieprzewidzianych narodzin systemu kontroli konstytucyjnej.
Dzieje nieprzewidzianych narodzin wciągną każdego.
Albowiem kontrolę konstytucyjną w tym kraju sprawuje Sąd Najwyższy, lecz nie ma o tym uprawnieniu żadnego paragrafu w samej konstytucji. Tę władzę SN sam przyznał sobie przy okazji rozpatrywania sprawy Marbury’ego przeciwko Madisonowi. Orzekł w 1803 r., iż sąd, rozpatrując daną sprawę, może podważyć konstytucyjność normy, która była podstawą do wydania zaskarżonego wyroku lub decyzji administracyjnej – a ponieważ orzeczenie takie można skarżyć do wyższych instancji, to sprawa trafia w końcu do Sądu Najwyższego. Cała ta konstrukcja reprezentuje najwcześniejszy model sądownictwa konstytucyjnego, w którym punktem wyjścia jest konkretna sprawa podniesiona przez stronę w sporze sądowym. Nie ma sprawy, nie ma procedowania. I to jest dobre, bo nie stanowi elementu walki politycznej, tylko wynika ze zderzenia między oczekiwaniami obywatela co do przysługujących mu praw a rzeczywistością.

