Jakiej Polski chcecie… naprawdę?
Wiecowe okrzyki nie przesłonią mizernego popytu na państwo prawa

Gdy atmosfera medialna wokół Ukrainy uległa w Polsce nerwowej zmianie na skutek ostatniego kryzysu w naszych relacjach, tu i ówdzie pojawiły się głosy, że w gruncie rzeczy to Ukraińcy wcale tak sobie świetnie nie radzą. Ani na froncie, ani w reformowaniu państwa na modłę zachodnią. I że Amerykanie tracą cierpliwość. Nie mam żadnej wiedzy fachowej na ten temat, niemniej jednak moją uwagę zwrócił głos eksperta (przepraszam, nie zapamiętałem nazwiska), który wskazał na zasadniczy problem stojący przed naszym wschodnim sąsiadem. Dotyczy on reformy wymiaru sprawiedliwości – brzmi znajomo? – jest to jednak problem ogólniejszy, a przy tym istnieje obawa, że nierozwiązywalny na gruncie czysto prawnym. Recepty polityczne, takie czy inne, mogą zaś okazać się skażone rodzajem grzechu pierworodnego – swoistym inicjalnym bezprawiem. Rzecz bowiem w tym, jak twierdził ów ekspert, że w granicach prawa nie da się radykalnie wyczyścić ukraińskiej judykatury z korupcji, skoro zarówno na literę, jak i praktykę stosowania prawa wpływ ma korupcja. Sanacji należy więc, jak się zdaje, dokonać metodami pozaprawnymi, a do tego – jak wskazywał ekspert – Ukraina potrzebowałaby nie tylko woli politycznej w kraju, lecz także cichego przyzwolenia o charakterze politycznym ze strony głównych graczy na Zachodzie. Nie oceniam, czy tak faktycznie jest, niemniej jednak sama możliwość takiego paradoksu daje do myślenia.
Daje do myślenia na temat fenomenu zmiany instytucjonalnej. Przyjmijmy za noblistą Douglasem Northem, że instytucje to formalne lub nieformalne „reguły gry” w jakiejś społeczności. Inaczej: pewne pisane lub niepisane, a przy tym usankcjonowane wzory działania. Te reguły i wzory nie są jednak dane na świętej górze niczym przykazania Mojżeszowi, lecz wyrastają z dynamiki życia społecznego w określonej grupie, z uwarunkowań historycznych – dystrybucji władzy, zasobów, prestiżu itp., a także z presji zewnętrznej (wywieranej przez silniejsze grupy i ich instytucje). Krótko mówiąc, może być tak, że jakiś system instytucji jest niewydolny i niefunkcjonalny, lecz strzeże interesów jakiejś niekoniecznie licznej, lecz wystarczająco wpływowej zbiorowości (studia na ten temat publikuje od lat znakomity ekonomista z MIT Daron Acemoğlu ze współpracownikami). Jeśli tak jest, to co do zasady zmiana instytucji, a więc również podstaw ustrojowych państwa, może się dokonać tylko przez zwrot w układzie sił, a więc zmianę o charakterze politycznym – ewolucyjną lub (w jakimś stopniu, o ile stopniowalność ma tu sens) rewolucyjną. Historia zna przykłady niewydolnych i niefunkcjonalnych instytucji, które obalano siłą – nie trzeba ich tu przytaczać.


