Nadszedł czas miecza
Hamas zaatakował, a teraz może tylko stracić. Zyskać mogą za to Saudowie, Rosjanie i… Chińczycy
Konflikt palestyńsko-izraelski to nie jest spór o ziemię, a przynajmniej nie tylko o nią. To wielopokoleniowy rachunek wzajemnych krzywd – prawdziwych i wyimaginowanych. To nawarstwione złe emocje głęboko wrośnięte w mentalność obu narodów. I wreszcie, to rozliczne interesy aktorów zewnętrznych, zainteresowanych pogłębianiem chaosu i niestabilności. Kompromis jest już dziś niemal niemożliwy, choć słowo to wciąż jest powtarzane przez wielu polityków i moralistów. Jeśli na Bliskim Wschodzie ma w ogóle zapanować pokój, ktoś musi teraz przegrać – i to możliwie trwale.
Taka jest niestety brutalna prawda. Nad lewantyńskim węzłem gordyjskim zawisł miecz, gotowy by go przeciąć. Co do tego, czy stal jest wystarczająco dobra, a ręka dzierżąca oręż sprawna, trudno mieć wątpliwości. Pytanie tylko, czy wszyscy kibice będą gotowi biernie zaakceptować takie rozwiązanie.
Krótka historia dramatu
Żydzi i Arabowie od stuleci żyli na tej ziemi razem, we względnym pokoju i spokoju, choć dziś trudno w to uwierzyć. W tę koegzystencję semickich ludów, wyznających co prawda różne religie, ale przecież wcale nie tak odległych kulturowo, wielka polityka wmieszała się na dobre dopiero w pierwszych dekadach XX w. Jeszcze podczas I wojny światowej obie nacje tworzyły własne formacje zbrojne u boku armii brytyjskiej, by wspólnym wysiłkiem zrzucić jarzmo Imperium Osmańskiego. I obie po cichu liczyły na główną nagrodę.
Po zakończeniu działań wojennych nowi panowie sytuacji – Brytyjczycy – nie potrafili lub nie chcieli zająć jasnego stanowiska. Kluczyli, obiecywali obu stronom rzeczy, których nie dało się dotrzymać, i w efekcie sprowokowali dramat. Dołożyła się do tego masowa migracja żydowska, głównie ze wschodniej Europy, po cichu wspierana przez tamtejsze rządy (polski też). Miejscowi wzięli się za łby na dobre po II wojnie światowej, przy okazji ostatecznie wypraszając z regionu wojsko Jego Królewskiej Mości. Arabską odpowiedzią na rozkwitający żydowski syjonizm był nacjonalizm, a obie ideologie uzasadniały coraz częstsze sięganie po przemoc. Gdy Dawid Ben Gurion proklamował w maju 1948 r. Państwo Izrael, Palestyńczycy uznali ten akt za Nakbę, czyli swą dziejową katastrofę – wywłaszczenie i zablokowanie marzeń o własnej państwowości. Warto jednak przypomnieć, że to oni zaczęli wtedy wojnę, wraz z pięcioma sąsiednimi państwami arabskimi usiłując zbrojnie „zepchnąć Żydów do morza”, jak brzmiało ówczesne hasło. Izraelczycy okazali się jednak po prostu skuteczniejsi w stosowaniu przemocy. Już pierwsza wojna skończyła się ich zdecydowanym sukcesem, a w jej efekcie 700 tys. ludzi (połowa arabskiej populacji zamieszkującej wtedy Palestynę) opuściło domy, by schronić się głównie w Jordanii, Libanie i w Syrii. Część osiadła w Gazie, na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie. Kolejne wojny, w roku 1967 i 1973, potwierdziły izraelską dominację, a przy okazji przyniosły upokorzenie stojących za Arabami państw bloku wschodniego. Bo w nowym, bynajmniej nieoczywistym na samym początku układzie geostrategicznym Izrael znalazł się w obozie zachodnim, zaś kraje arabskie w większości stały się sojusznikami ZSRR.


