W sieci reklam
Rodzice dali dzieciom portfele, a nowe technologie dały firmom narzędzia, by z tych portfeli wyciągać coraz więcej pieniędzy

Słyszeliście o youtube’owym kanale „Hejka tu Lenka”? Jeśli nie, to zapytajcie swoje dziecko. Jest duża szansa, że jest ono jednym z jego 1,5 mln subskrybentów. Główna bohaterka – tytułowa Lenka – to sympatyczna dziewczynka z podstawówki. Sprząta swój pokój, rywalizuje z mamą w zabawnym konkursie, przedstawia swoich przyjaciół, wyjeżdża na wakacje, idzie do szkoły… Słowem robi to, co zwykle robią dzieciaki w jej wieku. Niektóre filmy jednak odbiegają od tego schematu. To te, w których jeździ na rolkach z podświetlanymi elementami albo szusuje na najnowszym minimotocyklu, podkreślając, jakiej marki są to produkty. To filmy reklamowe (w tym wypadku uczciwie oznaczane).
Kanałów, które w podobny sposób monetyzują dziecięcych influencerów, są tysiące. Najpopularniejszym globalnie jest „Ryan’s World” z 35,6 mln followersów. Ich liczba i zasięgi – podobnie jak ogólna ilość przekazów marketingowych kierowanych do dzieci kanałami online – rosną wraz z siłą nabywczą dziecięcych portfeli. Niestety, wyjątkowo łatwo tu o przekroczenie cienkiej granicy między uczciwą reklamą a manipulacją.
Nieletni bilion
Zacznijmy od skali zjawiska, jakim są reklamy kierowane do dzieci za pośrednictwem sieci. Czy 61 mld dol. to dużo? Z całą pewnością. Mniej więcej tyle przychodu notuje rocznie Orlen. A to zaledwie wartość siły nabywczej dzieci w wieku 13–15 lat w USA.
Całkowita siła nabywcza dzieci w skali globu jest trudna do oszacowania, ale większość ekspertów wskazuje, że to setki miliardów dolarów.


