Wojna pszenno-cebulowa
Spór zbożowy mógł zostać zduszony w zarodku, ale zbyt wielu ludziom na tym nie zależało. Zaglądamy za kulisy skandalu

Ukraińscy politycy z niecierpliwością czekają na wybory w Polsce, bo uważają, że po nich opadną emocje i łatwiej będzie rozstrzygnąć konflikt o eksport zboża. Do tego stopnia, że wysoko postawieni urzędnicy usłyszeli sugestię, by do 15 października unikać wypowiedzi dla polskich mediów na drażliwy temat. Ale elementem kryzysu zbożowego jest też kryzys zaufania: obie strony potrafią wymienić kilka przypadków, w których poczuły się oszukane. Niektóre sięgają jeszcze 2022 r.
Kryzys zaufania
Konferencja „Przyszłość ukraińskiego eksportu” zorganizowana przez „Ekonomiczną prawdę” z udziałem odpowiadającego za odbudowę wicepremiera Ołeksandra Kubrakowa. Chcę usłyszeć od niego, dlaczego nie dało się stworzyć kompromisowych mechanizmów kontroli handlu zbożem – między marcem, gdy rolnicze protesty zmusiły Warszawę do zauważenia problemu, a połową września, gdy upływało unijne embargo na sprowadzanie zboża do Polski, było przecież wystarczająco dużo czasu.
Kubrakow nie odpowiada. Zamiast odnieść się do sprawy pszenicy, przekonuje, że współpraca trwa, czego przykładem jest planowane na dzień polskich wyborów uruchomienie pociągu z Warszawy do Rawy Ruskiej, gdzie będzie się można przesiąść na skomunikowany skład przez Lwów do Kołomyi.
– To projekt, który rozpoczynaliśmy jeszcze na początku roku. W końcu odbędą się te wybory, emocje zgasną i wrócimy do pracy – mówi mi wicepremier. A wiceminister handlu Taras Kaczka, urzędnik odpowiedzialny za rozwiązywanie (i rozpalanie) kryzysu zbożowego, zapewnia, że „nie ma żadnego kryzysu zaufania”. – Nikt przecież nie zrobił niczego nadzwyczajnego. Po prostu oznaczyliśmy swoje interesy. Dlatego nie mogę powiedzieć, że odczuwam jakąś nieufność albo że coś się popsuło. Określiliśmy parametry dalszych rokowań i one po cichu będą się posuwać do przodu – mówi Kaczka.


