Rokosz demokratyczny
Lubomirski głosił, że broni szlacheckiej demokracji przed tyranem z Francji. Stronnictwo profrancuskie twierdziło, że chce tronu dla protegowanego Ludwika XIV dla dobra ojczyzny. Obie strony kłamały. Tylko wojna domowa była prawdziwa

We współczesnej Polsce kryzys demokratycznych fundamentów państwa pogłębia się wraz z nasilaniem się walki o demokrację. Walczy o nią i obóz nazywający sam siebie demokratycznym, i ten, który mówi o sobie „patriotyczny”. To, co normalnie reguluje bieg sporów – czyli ustawa zasadnicza, stojący na jej straży Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy – jest uznawane okazjonalnie albo wcale. A jeśli walkę o władzę można prowadzić bez konieczności przestrzegania prawa, przegrać mogą wszyscy. Polacy w drugiej połowie XVII w. przekonali się o tym na własnej skórze.
Stan gry
„Mimo wielkiej szansy na dokonanie wewnętrznych reform, początek siódmego dziesięciolecia XVII w. nie stał się punktem zwrotnym w wydźwignięciu Rzeczypospolitej na utraconą wcześniej pozycję hegemona w Europie. Zaprzepaszczona szansa odbudowy, za pomocą zmian ustrojowych, mocarstwowej pozycji państwa miała zemścić się w przyszłości” – twierdzi Zbigniew Dankowski w monografii „Liberum veto. Chluba czy przekleństwo?”. Z wojen, które trwały prawie trzy dekady, Rzeczpospolita wychodziła spustoszona. Utraciła prawie 30 proc. mieszkańców i dużą część gromadzonych przez wieki dóbr. A walczono niemal jednocześnie z: Kozakami, Szwedami, Rosjanami, Brandenburczykami i Siedmiogrodem. Szczęściem dla ówczesnej Polski w Wiedniu i Moskwie zaczęto się bać, że zniszczenie Rzeczypospolitej uczyni ze Szwecji najpotężniejszego, bo panującego nad całym Bałtykiem, gracza w regionie. Dzięki temu król Jan Kazimierz w najdramatyczniejszym momencie otrzymał od Rosji ofertę pokojową, która zmieniła front i uderzyła na Szwedów. Doczekał się też pomocy Austrii.
Najeźdźców pokonano, lecz nie rozwiązało to żadnego z problemów trapiących Rzeczpospolitą. Jej ustrój, niewielka armia i szczątkowy aparat państwa czyniły z niej kuszący łup dla sąsiadów. Pierwsza próba zmiany tego stanu rzeczy, podjęta przez króla w 1659 r., zakończyła się niczym. Sejm uznał, że decyzję dotyczące zniesienia obowiązku jednomyślności przy podejmowaniu uchwał… podejmie za rok. Tak jednak się nie stało. Zniecierpliwiony Jan Kazimierz w mowie wygłoszonej podczas obrad Sejmu w 1661 r. ostrzegał przed konsekwencjami zaniechań. Jak odnotowali zagraniczni posłowie, wieszczył przyszły rozbiór Rzeczypospolitej. Wedle Mikołaja Jemiołowskiego, który dwie dekady później spisał „Pamiętnik dzieje polski zawierający”, król miał m.in. zacząć wystąpienie od stwierdzenia, że: „Moskal i Ruś przy swego języka krajach opowiedzą się i wielkie księstwo litewskie sobie destinabunt (zabezpieczą – przyp. aut.)”. Dodał, że Wielkopolskę i Prusy Królewskie będzie próbowało zaanektować połączone państwo brandembursko-pruskie. Straszył posłów, żeby zgodzili się na elekcję vivente rege, czyli wybór nowego króla za życia panującego monarchy, co było pomysłem królowej Ludwiki Marii Gonzagi.

