Migracje, narracje
Nowy, wielki kryzys migracyjny, uderzający w fundamenty bezpieczeństwa państwa, w najbliższym czasie nam raczej nie grozi. Ale temat i tak jest narracyjnym złotem, bo odwraca uwagę od wielu pilniejszych kwestii, z którymi politycy nie umieją sobie poradzić
Pan Marek (imię zmienione na prośbę zainteresowanego), emerytowany nauczyciel z prowincji, ma profil na Facebooku. Podobny do tysięcy innych. Wrzuca tam zazwyczaj zdjęcia swojego psa, dłuższe komentarze o sukcesach wędkarskich, czasami coś o polityce, ewentualnie przypadkowo znalezione w necie ciekawostki „z kraju i ze świata”, mniej lub bardziej zabawne. Niekiedy – powodowany zapewne empatią i dobrą wolą – udostępnia także informacje o zrzutkach na szczytne cele albo o poszukiwaniu zaginionych osób i zwierząt. Te jego wpisy zbierają najczęściej po kilka komentarzy i kilkanaście reakcji w postaci lajków, serduszek i uśmiechniętych buziek, głównie od tych samych znajomych – członków rodziny, sąsiadów, kumpli znad rzeki oraz dawnych kolegów z pracy i uczniów.
Parę dni temu, niewątpliwie poruszony do głębi, pan Marek udostępnił z jakiegoś obcego profilu na FB zdjęcie ślicznej dziewczyny z opisem informującym o jej aspiracjach naukowych i o jej tragicznej śmierci. O tym, jak młody Wenezuelczyk napadł ją w nocy na toruńskiej ulicy i co jej zrobił (ze szczegółami, których prokuratura nie potwierdza). Wkrótce pod tym wpisem pojawiło się kilkadziesiąt komentarzy, zamieszczonych przez zupełnie obcych ludzi, zawierających jednak bardzo podobny przekaz: winę za tragedię ponosi „rudy folksdojcz”, który na polecenie „globalistów, żydków i unijczyków” masowo ściąga do Polski imigrantów, głównie po to, by nas wszystkich wymordowali. I że każdy, kto na tego „zbrodniarza i jego szajkę” głosuje, jest albo głupcem, albo ostatnią świnią. W obu przypadkach staje się współwinnym, zdrajcą narodu i grabarzem Ojczyzny.