Partia Boga nie skapituluje
Rok temu błyskawiczna izraelska ofensywa w Libanie złamała potęgę Hezbollahu. Dziś organizacja szuka sposobu na odbudowę swojej pozycji, a jedna z dróg w tym procesie wiedzie przez politykę i dyplomację

„W Libanie sztylet Hezbollahu, od dawna przystawiony do izraelskiej szyi, został totalnie strzaskany” – zapewnił z właściwą sobie swadą Donald Trump, występując w ostatni poniedziałek przed izraelskim Knesetem. „To historyczna zmiana dla stabilności regionu” – zapewniał, dorzucając kilka ciepłych słów pod adresem libańskiego prezydenta Josepha Aouna, którego amerykańska demokracja „aktywnie wspiera w jego misji trwałego rozbrojenia terrorystycznych brygad Hezbollahu, a on bardzo dobrze sobie radzi”.
Pochód sukcesów
Od czasu wojny 34-dniowej w 2006 r., która wybuchła w odpowiedzi na porwanie przez libańskich bojowników dwóch izraelskich żołnierzy i gwałtowny ostrzał terytorium Izraela, Hezbollah był symbolem swoiście pojmowanego sukcesu. „Uderzając na wnętrze Izraela i wytrzymując długotrwały kontratak izraelskiej armii, Hezbollah osiągnął to, czego nie udało się innym krajom arabskim” – konkludowali Amos Harel i Avi Issacharoff, autorzy książki „34 Days. Israel, Hezbollah and The War In Lebanon”.
W dużej mierze za sprawą niezbyt udanej izraelskiej interwencji kolejne lata przywódcy organizacji mogli uznać za „złote czasy”. W prowadzonych na Bliskim Wschodzie sondażach lider ugrupowania, szejk Hassan Nasrallah, był najpopularniejszym przywódcą w regionie, co wcale nie było oczywiste w

