Mechanizm ciszy i skandalu
Omerta związana z przemocą seksualną w szacownej, katolickiej szkole może trwać przez dekady. A może się też stać sprawą polityczną

Notre-Dame de Bétharram to szkoła z tradycjami. Katolicka – powstała w 1837 r. przy Kongregacji Świętego Serca Jezusowego w dzisiejszej gminie Lestelle-Bétharram – ale publiczna, czyli włączona w system i opłacana w lwiej części przez państwo. Do tego bardzo renomowana. Przez dekady powiadano, że potrafią tam wyprowadzić na ludzi nawet „trudnych” uczniów. Do szkoły trafiali więc nawet chłopcy z odległych Tuluzy i Bordeaux. A także ci, którym zależało na solidnym wykształceniu. Wśród nich byli synowie miejscowych elit i notabli z pobliskiego Pau, m.in. François Bayrou, dawnego mera miasta i dzisiejszego premiera Francji. Bayrou zapewnia dziś, że nie wiedział o niczym, co się w szkole działo. Czy inaczej wysłałby tam swoje dzieci? Czy zapisałby się do stowarzyszenia rodziców byłych uczniów? Czy jego żona byłaby tam katechetką? A była – i też niczego złego nie zauważyła.
Dawni uczniowie, ponad 130 mężczyzn w wieku od 30 do 75 lat, uważają, że wiedzieli wszyscy. Może nie o molestowaniu seksualnym i gwałtach, bo to latami ukrywali nawet oni sami, ale o przemocy na pewno. Jak mogli nie wiedzieć, skoro ślady często były widoczne, a przynajmniej niektórzy chłopcy skarżyli się na zastraszanie? Absolwenci szkoły sądzą, że taki był doprowadzony do perfekcji system nauczania oparty na surowości i dyscyplinie. Na tym, co nazywano wartościami, zanim karierę zrobiła „pedagogika bez przemocy”. Tyle że praktyki, które od biedy można by uznać za akceptowalne w latach 50., nie były już takie w 1996 r., a jednak trwały.


