Kampania idzie małymi kroczkami
Kłótnie w koalicji nam nie służą, ale moim zdaniem ten problem jeszcze nie dogoni Rafała Trzaskowskiego. W naturalny sposób wróciła bowiem pamięć o tym, że powrót PiS jest realny, a jego rządy nie są zamierzchłą przeszłością
Z Grzegorzem Napieralskim rozmawia Marcin Fijołek
Rozmawiamy na tydzień przed końcem kampanii wyborczej. Co jeszcze mogą wymyślić sztaby, skoro wszyscy wszystko powiedzieli przez te ostatnie pół roku?

Z ostatnimi dniami przed wyborami jest jak z maturą – ewentualne wstrząsy, szarpnięcia i radykalne zmiany kursu mogą tylko pogorszyć sytuację wypracowaną przez ostatnie miesiące. Znam te teorie, według których do gry wchodzą dziś niezdecydowani czy wahający się dotąd wyborcy, ale nie można przecież przedstawić całkowicie innej opowieści o kandydacie niż dotychczas.
Jak się prowadzi kampanię, gdy wiadomo, że nie zostanie się prezydentem, a jednak trzeba udawać? Pan 15 lat temu był w takiej sytuacji, choć koniec końców uzyskał pan niezły, prawie 14-proc. wynik.
Nie wszyscy walczą o prezydenturę, ale każdy ma swój cel. Byłem w podobnej sytuacji, to prawda, ale wtedy walczyłem o polityczne życie: nie tylko o dobry wynik, lecz także o potwierdzenie swojej pozycji w partii. Miałem w niej wewnętrzną opozycję, która tylko czekała na potknięcie i niekoniecznie dobry wynik. Ale pamiętajmy, że dobry wynik kandydata ciągnie całą partię, jest jak wiatr w żagle, pokazuje, że możemy zrobić w kolejnych wyborach jeszcze lepszy wynik. To jak zastrzyk energii dla drużyny, która gra kolejne mecze w turnieju. Taka wewnętrzna motywacja może być czasem lepsza niż perspektywa pałacu. (śmiech) Niemniej cały czas walczyliśmy o jak najlepszy wynik i tak to trzeba poukładać w sztabie – a sobie w głowie – że skoro jest start w wyborach, to musi iść za tym walka o zwycięstwo. Inaczej oznaczałoby, że startujemy w biegu na 100 m, ale po 60 m schodzimy z trasy. Bez sensu.