Chodzi nie tylko o Kaszmir
Spory terytorialne, religijne oraz gospodarcze Indii i Pakistanu, geostrategiczne interesy głównych graczy światowych, w tym ChRL i USA, do tego broń nuklearna – to bardzo wybuchowa mieszanka
Operacja Sindur, czyli środowe uderzenie sił indyjskich na cele w Pakistanie, postawiła społeczność międzynarodową w stan alertu. Niemal natychmiast popłynęły wezwania do deeskalacji – ze strony sekretarza generalnego ONZ, Chińskiej Republiki Ludowej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Japonii i Unii Europejskiej, a także Wielkiej Brytanii, która akurat dzień wcześniej zawarła umowę o wolnym handlu z Indiami. Donald Trump zaoferował pomoc obu krajom w znalezieniu kompromisu. „Chcę, żeby to się skończyło. I jeśli mogę zrobić cokolwiek, żeby pomóc, będę tam” – powiedział dziennikarzom w Gabinecie Owalnym.
Trudno się dziwić: świat ma wystarczająco wiele problemów, a ewentualny wybuch wojny pakistańsko-indyjskiej mógłby do reszty zdemolować nie tylko regionalne środowisko strategiczne, lecz przede wszystkim kruche połączenia logistyczne w globalnej gospodarce. Zwłaszcza gdyby dotyczył nie tylko górskiego pogranicza obu państw, lecz rozlał się na otwarte wody Oceanu Indyjskiego, a o to nietrudno. Scenariusz jeszcze gorszy, ale też trudny do całkowitego wykluczenia, uwzględnia użycie przez jedną lub obie strony broni nuklearnej.
Słowo „sindur” oznacza w języku hindi cynober – czerwony proszek, który hinduskie kobiety nakładają na czoło lub przedziałek włosów jako znak zawarcia małżeństwa i który usuwają, gdy zostają wdowami. Podobno sam premier Narendra Modi zdecydował, by wykorzystać ten symbol jako kryptonim operacji. Jak napisał w mediach społecznościowych jeden z oficerów zaangażowanych w atak, „żeby wysłać sygnał tym, które pozostają w żałobie po stracie mężów wskutek kwietniowego zamachu terrorystycznego, a jednocześnie dać nadzieję tym, które boją się zostać wdowami po kolejnych muzułmańskich zbrodniach”.